Swego czasu było o "Rebeliancie" bardzo głośno. Książkę dostałam na Mikołajki, i mimo całego szumu, sięgnęłam po nią dopiero teraz. Przepełniona radością, że wreszcie pochłaniam ten 'bestseller' zaczęłam czytać i... rozczarowałam się, ale tylko w niewielkim stopniu, gdyż książka jest dobra, niemniej po tak pozytywnych recenzjach oczekiwałam czegoś lepszego.
Dystopijna przyszłość. Brutalny świat, w którym każdy walczy o przetrwanie. Są tylko 2 warstwy społeczne. Bogaci, którzy zawsze mają, co wrzucić do garnka, a władza się nimi opiekuje i daje szczepionki na coraz to nową epidemię. Jest też gorsza grupa biedaków i nieudaczników, których życie nie przypomina marzeń. Ci gorsi mieszkają w zawalających się domach lub po prostu na ulicy. Jedzą śmieci i ciężko pracują, nierzadko tracąc życie. Dosięgają ich także wszelakie epidemie, na które umierają. Mimo, że druga grupa stanowi zdecydowaną większość władza ich ignoruje. Ba! Rząd nimi gardzi i na oczach wszystkich obraża i wyzywa.
W takim świecie żyją June i Day. Ona jest bogatą agentką rządową, on ulicznikiem i najbardziej poszukiwanym przestępcą Republiki. Pewnego dnia ich losy się krzyżują, co z tego wyniknie? Z pewnością zamieszanie...
"- Niewielu ludzi zabija z właściwych powodów, June - powiedział po długiej chwili milczenia. - Większość czyni to ze złych. Mam nadzieję, że nigdy nie znajdziesz się w żadnej z tych dwóch kategorii."
Akcja "Rebelianta" toczy się w Los Angeles z przyszłości. Autorka stworzyła intrygujący świat, który w zrozumiały sposób potrafiła opisać. Miasto przypominało mi jednak miejsca akcji paru innych anty-utopii, przez co opowieść Marie Lu wypadła przeciętnie w moich oczach.
Akcja toczy się dość powoli i przyspiesza dopiero pod koniec, jednakże jej najgorszą cechą jest przewidywalność. Jak tylko na scenę wkroczyła June wiedziałam jak się potoczą losy nastolatków i jak zakończy się ta historia. No może nie do końca, gdyż kilka ostatnich kartel mną wstrząsnęły, nie zmienia to jednak faktu, iż nie trzeba być Sherlockiem, aby stracić przyjemność z czytania...
Ogromnym plusem, jeżeli chodzi o akcję, jest dwuosobowa narracja. Historię poznajemy naprzemiennie- w jednym rozdziale czytamy, co ma do powiedzenia Day, w drugi to June wtrąca swoje trzy grosze.
Bohaterowie są barwnymi postaciami. Moje uznanie zdobył Day oraz jego mała towarzyszka- Ness. Oboje byli bardzo odważni i jak na swój wiek nad wyraz dojrzali. Denerwowała mnie natomiast June. Nie mam pojęcia dlaczego, po prostu nie mogłam jej ścierpieć- tak czasami się dzieje i już :)
"Rebeliant" to debiut pisarski Marie Lu. Jak na pierwszą książkę muszę przyznać, że jest dobrze, a nawet bardzo. Widać kilka 'błędów początkującego', niemniej jakoś nie raziły mnie one w oczy. Całość jest dopracowana, widać jednak, że autorka jeszcze nie opanowała lekkości w pisaniu. Niektóre momenty są naciągane i wręcz sztuczne. Nie spodobał mi się również wątek miłosny. W przeciwieństwie do ogółu jest on niedopracowany. Występuje w nim też June, więc automatycznie, kiedy czytałam o jej zalotach robiło mi się niedobrze.
Spodziewałam się książki, która mnie zachwyci i oczaruje. Takowej nie otrzymałam, a mój 'wstręt' wzbudziły dodatkowo wszystkie zachwyty, których pełno na tylnej stronie okładki. Nienawidzę takich marketingowych sztuczek, gdyż zawsze kiedy czytam te pozytywne opinie oczekuję cudu, a później czeka mnie rozczarowanie. Bez wątpienia "Rebeliant" jest dość dobrą lekturą, przy której spędziłam przyjemny weekend, niemniej rewelacji i niekończących się zachwytów, jak sami widzicie, w tej recenzji nie było.
Kilka dni temu wyszła druga część tej trylogii. Z pewnością jeszcze kiedyś ją przeczytam, lecz nie zamierzam na nią jakoś szczególnie polować.
MOJA OCENA:
6,5/10
„- Nigdy cię nie pytałam, skąd się wzięła twoja ksywa. Dlaczego „Day”?
- Każdy dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Z każdym kolejnym dniem wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętne czy żyjesz, czy gniesz, możesz mieć tylko jeden dzień naraz.”