„Rose de Vallenrod” był jedynym dziełem, którego oczekiwałam z ogromnym wytęsknieniem od chwili zakończenia lektury „Róży z Wolskich”. Przed rokiem śmiałam się nawet, że nie może być w grudniu 2012 końca świata, ponieważ dopiero na jesieni przyszłego roku będzie premiera drugiej części cyklu „Podróż do miasta świateł”, a ja muszę koniecznie ją przeczytać! Trzy dni od daty wydania kolejne dzieło Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk było już za mną, a moja dusza wciąż krzyczy, że chce jeszcze więcej! A z tej rozpaczy skłania mnie nawet do ponownego przeczytania całej serii...
Talent pisarski Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk jest nie do opisania! Kunszt literacki, inteligencja i mądrość życiowa naszej rodzimej autorki wypływająca z jej dzieł sprawia, że czas spędzony przy ich lekturze jest nie tylko czystą przyjemnością, ale także poznawaniem nowych zakątków świata, zdobywaniu wiedzy historycznej, a także możliwością porównania współczesnej rzeczywistości, a tej wyłaniającej się z końca XIX i początku XX wieku.
Tak jak w pierwszej części mogliśmy porównać dwie osobowości matek głównych bohaterek, tak teraz obserwujemy jak Róża i Nina radzą sobie ze złamanym sercem. Czy odnajdą ukojenie w nostalgicznym Paryżu, nazywanym miastem zakochanych?
Tym razem Nina Hirsch wyrusza w niezwykłą podróż do stolicy Francji w celu wyjaśnienia sprawy związanej z kradzieżą obrazów autorstwa Róży z Wolskich. Historyczka sztuki za wszelką cenę będzie szukać wszelkich tropów prowadzących do złodzieja. Przy okazji będzie podejmować próbę ułożenia na nowo swojego życie prywatnego, zarówno jeśli chodzi o sprawy sercowe jak i rodzinne.
Równocześnie będziemy poznawać dalsze Róży, która jeszcze nie raz zbłądzi podczas swojej egzystencji, popełni wiele błędów, a nawet straci sens życia! Jednak za każdym kiedy tylko postawi stopę w Paryżu momentalnie odżywa. Intensywność stolicy Francji napędza ją do działania, nie pozwala jej się poddać, daje siłę do ciągłej walki o szczęście, a nawet o miłość.
Sama fabuła za sprawą wątków nie tylko historycznych bądź miłosnych, ale także wręcz kryminalnych czy tworzących grozę nie pozwala oderwać się od lektury choćby na chwilę! Choć to może wydawać się dziwne w dziele pani Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk, chwilami nastrój mroził mi krew w żyłach, a ciarki rozchodziły się po moim ciele. Tym bardziej, że analogiczne sytuacje, które miały miejsce w „Rose de Vallenrod” mogłyby spotkać nawet i nas! Chociaż nikomu takich przygód oczywiście nie życzę. I mam nadzieję, że również Pani Małgorzata w czasie swoich podróży do Paryża nie przeżyła niczego podobnego... ;)
O tym jaka książka jest wspaniała, doskonale przemyślana, emocjonująca, poruszająca naprawdę ważne w życiu tematy i napisana absolutnie idealnie mogłabym rozwodzić się jeszcze przez długi czas. Taka jest faktycznie! Jednak jest coś, taki pewien mały aspekt, który budzi we mnie smutek. Albowiem autorka sprawiła mi zawód słowami, że trzeciej części nie będzie. Po lekturze „Rose de Vallenrod” w głowie kłębi mi się wiele pytań i niejasności. Wiele bym dała, żeby pewne sytuacje jednak pani Małgorzata wyjaśniła, zdradziła czytelnikowi w jaki sposób pewne sprawy się potoczyły. Ale może to celowy zabieg, żebyśmy zakończenie sami sobie dopisali... ?
Na sam koniec powtórzę jeszcze zdanie, które zamieściłam pod recenzją „Róży z Wolskich”, ponieważ idealnie oddaje moje odczucie po lekturze całego cyklu:
„Jakkolwiek bez cienia wątpliwości, tudzież z czystym sercem polecam ją wszystkim czytelnikom, ponieważ po tego typu książki naprawdę warto sięgnąć i przy doskonałej lekturze spokojnie pomyśleć się nad tym co w życiu najważniejsze.”