Po lekturze dość dobrej serii Autorki, „Cukierni pod Amorem”, już pierwsza część dylogii „Podróż do miasta świateł” była sporym rozczarowaniem. Niestety kontynuację „Róży z Wolskich” muszę ocenić jeszcze niżej.
Osobiście bardzo lubię tematykę sztuki wplecioną w fabułę powieści. Dlatego też jestem tym bardziej zawiedziona. Akcja, podobnie jak w pierwszej części, toczy się dwutorowo – wątek Róży od schyłku XIX wieku do końca II Wojny Światowej. Wątek Niny w 2011 roku.
Róża wraca do Paryża. Nie ma już nadziei na spotkanie Rogera, gdyż ten zginął w pojedynku. Wolska maluje, bywa, romansuje. Autorka rysuje obraz kobiety, która choć inteligenta, dokonuje ciągle złych wyborów, jest zaskakująco naiwna i samolubna. Dlatego też nieustannie cierpi.
Na wątek Niny pani Gutowska-Adamczyk w ogóle nie miała chyba pomysłu. Powrzucała tam więc wszystkie pomysły, jakie miała pod ręką. Mamy więc tu: romans rodem z „Pięćdziesięciu twarzy Greya” (brakuje tylko pokoju rozkoszy, czy jak on się tam nazywał), mamy też wątek kryminalno-sensacyjny (wykonanie aż mrozi krew w żyłach). W tej części również razi naiwność bohaterki i płycizna uczuć.
Z reguły unikam polskich autek popularnej literatury obyczajowo-kobiecej. Boję się tych naiwnych i nieraz infantylnych fabuł. Wiem, nie można wszystkich wrzucać do jednego worka, ponieważ zdarzają się perełki. Oczywiście Autorce nie można odmówić sprawnego pióra, na uwagę zasługuje tu tło historyczne Paryża przełomu wieków...