"Sąd Ostateczny" przykuł moją uwagę informacją o tym, że akcja książki skupia się wokół tryptyku Hansa Memlinga z gdańskiego Kościoła Mariackiego.
Niestety, M. Bujko nadając w swojej książce rangę bohatera wspomnianemu arcydziełu malarstwa europejskiego, oddał w ręce czytelnika dość marne "dzieło" własne, którego treść stanowi miszmasz traktatu filozoficzno -etycznego, powieści sensacyjnej z wątkiem historycznym oraz literatury kobiecej niskiego sortu. Być może pierwotnym zamysłem autora było stworzenie fabuły inspirowanej twórczością D. Browna lub powieścią "Wyznaję" J. Cabré? Sama inspiracja to jednak za mało.
Wszystkie wątki fabuły (historyczny, sensacyjny, etyczny i estetyczny) łączy jeden przedmiot - piętnastowieczny obraz ołtarzowy przedstawiający Sąd Ostateczny. Większa część akcji książki rozgrywa się współcześnie podczas pracy nad filmem traktującym o okolicznościach powstania i burzliwych losach tryptyku. Równocześnie śledzimy starania kurii o ponowne przeniesienie obrazu z muzeum do Bazyliki Mariackiej. Wydarzenia historyczne zostały przedstawione głównie jako fragmenty scenariusza, bądź jako sceny z planu filmowego. Główni bohaterowie ( erudyta o anielskiej twarzy, historyk sztuki - ksiądz Michał Malak oraz angielski aktor wcielający się w postać H. Memlinga- Ian MacEwan) to piękni i młodzi znawcy fechtunku i teologii, którzy sporo czasu poświęcają dyskusjom na tematy wiary, odkupienia, rzeczy absolutnych, a przede wszystkim wyjątkowej funkcji gdańskiego tryptyku i związanej z nim przepowiedni. Z czasem sami ulegają jego diabelskiej mocy i dają zawładnąć sobą dwóm pięknym i seksownym koleżankom z planu. Pod wpływem podstępnej siły oddziaływania obrazu zaczyna się wewnętrzna (na zewnątrz wszyscy zdają się być zadowoleni) walka dobra ze złem - dwaj bohaterowie kontra nienasycone wiedźmy.
Uwagę czytelnika zwracają popisy erudycji księdza Michała, który przy każdej nadarzającej się okazji, z zapałem wygłasza wykłady na temat interpretacji dzieł sztuki religijnej. Wskazuje na dwuznaczność obrazów artystów takich jak Michał Anioł, El Greco czy Tycjan, a w ujęciu tematów biblijnych odnajduje prawdziwe intencje mistrzów - chęć wywołania orgazmu i erotycznego zaspokojenia widza. W obrazie, na którym oprawcy chłoszczą Chrystusa dostrzega ich wyraźną erotyczną satysfakcję poświadczoną nabrzmiałymi od pożądania członkami ukrytymi w mieszkach spodni, a w "Męczeństwie św. Agaty" zwraca uwagę na rozkosz, jakiej doznaje święta podczas wyrywania sutków obcęgami. Itp. Itd...
Niektóre fragmenty sprawiają wrażenie przepisanych wprost z Wikipedii i wzbogaconych wyszukanym słownictwem. Maniera powoduje, że tekst przestaje być płynny i naturalny. Ulubionym słowem autora wydaje się być 'sardoniczny' występujący w książce w nadmiarze i nigdy nie zastąpiony przez 'ironiczny' czy 'sarkastyczny'. Podobne wrażenie robi 'konterfekt' - chociaż w literaturze z zakresu historii sztuki używa się zwykłego słowa 'portret'.
"Sąd Ostateczny" to książka nudna, nierówna, z papierowymi bohaterami i wydumaną intrygą. Ani zabawna, ani pouczająca, ani wzruszająca. Strata czasu.