Moja przygoda z twórczością Santy Montefiore zaczęła się od tytułu "Włoszka z Brooklynu". Zauroczona stylem pisania oraz atmosferą, jaką roztoczyła w swojej książce Autorka. Bez większego zastanowienia sięgnęłam po "Samotne brzegi", które okazały się również miłym zaskoczeniem, co poprzedni tom. Niestety, kolejna książka nie okazała się dobrym wyborem.
Angelica piszę książki dla dzieci, które bardzo dobrze się sprzedają. Oprócz tego jest kochającą matką i żoną, na pełen etat. Mogłoby się wydawać, że więcej do szczęścia kobiecie nie potrzeba. Jednak Angelica wdaje się w internetowy flirt z mężczyzną, którego jakiś czas temu poznała na spotkaniu towarzyskim. Jednak niewinna konserwacja przeradza się w coś więcej, niż na początku zakładała. Zakazany owoc smakuje najlepiej, ale czy warto jest poświęcić dla niego, wszystko co budowało się przez lata?
Zastanawiam się, od czego zacząć właściwie…
Kojarzycie ten serial, co leciał bodajże na Polsacie "Żony Hollywood"? Jeżeli tak, to powiedzmy, że podobny vibe jest czuć w "Smak szczęścia.Uprzedzam... niech was nie zmylil ta skromna okładka.
Nasza główna bohaterka mieszka w luksusowej dzielnicy i to, że nie narzeka na brak pieniędzy. Widać już od pierwszych stron. Na początku miałam takie "no okej, trzeba nadać jakiś klimacik tej historii, żeby wyróżniała się na tle innych". Dlatego przewijające się w tle luksusowe marki… Nie raziły mnie w oczy do pewnego momentu. Później odniosłam wrażenie, że wszystko wokół się nich kręci. W to, co ubrani byli bohaterowie, było opisane z ogromną szczegółowością. Czy to był wypad do szkoły, przyjęcie u znajomych, nieważne… Od stóp do głów dowiemy się, co mieli na sobie i ile mogło ich to kosztować (brakowało cennika).
Angelica wraz ze swoimi przyjaciółkami tworzyły taką grupę, która … niby mogły na siebie liczyć. A w praktyce jedna przez drugą rzuca niewybredne komentarzy za plecami.I chociaż nie powinnam czerpać, z tego satysfakcji. To przyznam się bez bicia, że bardzo lubiłam ich spotkania, bo przynajmniej coś się w tej książce działo.
Namiętny flirt między Angelicą a boskim Jackiem, który widział siebie jako "psa na ganku". Czyhającego na bezbronnego króliczka… był nudny. Prowadzoną przez nich korespondencję, można było porównać do różowych okularów. Które przyćmiły zdolność myślenia naszej bohaterki. Nie przekonywały mnie jej wewnętrze rozterki i powody, które doprowadziły do tej decyzji.
Większe zainteresowanie wzbudziło we mnie małżeństwo Angelici i Olivera. Tutaj, było się nad czym rozwodzić, żeby móc wyciągnąć pewne wnioski. Doszukać się pewnych schematów i też tego ciemnogrodzkiego podejścia. Co żonie nie przystoi, a mężowi już tak. Jaka jest ich rola w społeczeństwie bądź jakie stereotypowe myślenie się za nimi ciągnie. Coś w stylu Polak jest taki, a Francuz taki, ale nie ma co wszystkich jedną miarą mierzyć.
"Smak szczęściia" był ciekawą lekturą, ale zabrabło mi możliwości podróżowania oczami wyobraźni i wyciągnięcia... jakiejś złotej myśli.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl