Nie zawsze odpowiedź na jedno z najważniejszych pytań w naszym życiu jest taka, jaką chcielibyśmy usłyszeć. A przekonała się o tym Kylie Galen. Mimo tego, że dowiedziała się wreszcie kim, lub raczej, czym jest, nie uzyskała wszystkich odpowiedzi. A co najgorsze, ta najnowsza zrodziła jeszcze więcej pytań... Na domiar złego pozostają jeszcze inne problemy – jak choćby miłosne rozterki związane już bardziej z wilkołakiem niż z elfem (ale chyba nie do końca...) czy duchy... I to nie osób zmarłych, ale – co najgorsze – żyjących. I najbliższych.
C.C. Hunter, wyjaśniając jedną sprawę, komplikuje inne. Albo nawet tę samą. Niby daje odpowiedź, niby pełną i wyczerpującą, ale jakby nie do końca. Sprawia, że nigdy nie można być pewnym co jeszcze wykombinuje i jaki los przygotowała swoim bohaterom, choć w Szeptach o wschodzie księżyca większości spraw domyśliłam się sama.
To już czwarty tom Wodospadów cienia i... chyba niestety zaczynają już powoli denerwować mnie te wahania Kylie między chłopakami. Choć, najprawdopodobniej jest to spowodowane tym, że absolutnie nie zgadzam się z jej wyborem. Jej wybranek zaczął irytować mnie już w Zabranej o zmierzchu, bo nie przekonuje mnie jego brak akceptacji. Jasne, z jednej strony nie można mu się dziwić, z drugiej jednak jest inny chłopak, który mimo wszystko nie próbuje zmieniać głównej bohaterki, a co więcej stara się jej pomagać. Mam nadzieję, że wreszcie się opamięta i zrozumie, że nie tylko namiętność i wspomnienia z dzieciństwa się liczą, ale także zaangażowanie i dobre chęci.
Autorka ciekawie prowadzi również wątki innych bohaterów. Pokazuje ich inne twarze i, że tak naprawdę, nawet da się ich lubić, jak również, że nie do końca są tak źli, jak się wydaje. Ale i tak najbardziej intrygujący jest motyw związany z tym, czym okazuje się być Kylie naprawdę. Choć z jednej strony może być trochę przesadzony z powodu nagromadzenia wszystkiego, to z drugiej... nie pamiętam, żebym spotkała się gdziekolwiek z takim rozwiązaniem, a same zmiany, przemiany i tego skutki są naprawdę oszałamiające. Jestem bardzo ciekawa, jak to rozwinęła w kolejnym – niestety już – ostatnim tomie i jak postanowiła to zakończyć.
Na uwagę również zasługują poszukiwania i wszystko to, co dzieje się wokół najnowszego ducha. Hunter próbuje sprawdzić swoich czytelników na manowce i nawet dobrze jej się to udaje. Nawet ja do pewnego momentu nie wiedziałam, jakie jest rozwiązanie zagadki, choć już później miałam pewne podejrzenia, które się sprawdziły. Każdy ukrywa jakiś sekret. Czy Ty odkryjesz jaki?
Wodospady cienia uzależniają, niemal tak samo jak bohaterów, i każda kolejna część to udowadnia. Szepty o wschodzie księżyca nie są książką, przy której da się powiedzieć „przeczytam tylko jeden rozdział”. Nie. Po prostu nie! W sobotę spędziłam z nią całe popołudnie, z nocą do godziny coś około 1:00 włącznie. Po prostu nie mogłam się od niej oderwać. Bo każdy rozdział kończy się tak, że chce się poznać następny... i następny... i następny. Aż do końca. Aż do kolejnego tomu. C.C. Hunter ma talent. Ma talent do pisania tak cudownie niewymagających i porywających powieści i choć nie można powiedzieć o pięknym stylu, to jednak... Najważniejsze, że chce się to czytać i to z niemałą przyjemnością. I ech, weź tu teraz człowieku żyj w niepewności i czekaj na kontynuację, nie mając nawet żadnych, choćby szczątkowych, wiadomości o niej. A co gorsza, wiedząc, że to już koniec.