Nie planowałam czytać tej książki, a przynajmniej nie w najbliższym czasie. Zostałam jednak niejako wywołana do odpowiedzi, toteż postanowiłam się wywiązać.
Jak wieść niesie, więzienie są pełne niewinnych ludzi. Po piętnastu latach odsiadki na wolność wychodzi Miłosz Zdebski. Kiedyś wybitny inżynier i obrotny przedsiębiorca, dziś człowiek przegrany, z piętnem skazanego za zabójstwo swojego przyjaciela i wspólnika. Na wolności nie pragnie niczego, poza oczyszczeniem się z czynu, którego nie popełnił. Stawiając pierwszy krok jako wolny człowiek, równocześnie wkłada kij w mrowisko. Czy uda mu się dojść prawdy? Czy jest w ogóle jakaś inna prawda poza tą, za którą garował półtorej dekady?
Lubię debiuty i bynajmniej nie omijam ich szerokim łukiem, jednak podchodzę do nich z dużą rezerwą i nie mam zbyt wygórowanych oczekiwań. Podobnie postąpiłam z książką Pani Biernackiej-Drabik. Na nic się nie nastawiałam, a dostałam coś z mitycznym „efektem wow!”. To była naprawdę świetna powieść! Dla mnie najistotniejszy tutaj był wątek kryminalny. Skrojony dokładnie wg moich oczekiwań. Uwielbiam takie fabuły, uwielbiam tak misternie i ciekawie skonstruowane opowieści, które są pełne pułapek, niedomówień, i aż roją się od zagadek. Autorka zręcznie myliła tropy, zakłócała tok myślowy Miłosza, podrzucała nowe ślady, kolejne poszlaki i pozornie nic nieznaczące informacje, a samym zakończeniem po prostu rozwaliła mi moją własną koncepcję na to, kto jest naprawdę winny! I tu chciałabym wspomnieć, że okładkowy blurb to porażka. Ja nie przeczytałam go przed rozpoczęciem lektury, dopiero po niej, i ze smutkiem stwierdziłam, że zdradza on najfajniejszy i najistotniejszy dla fabuły plot twist.
Styl autorki charakteryzuje się lekkością, ale nie jest pozbawiony staranności, powiedziałabym nawet, że jest nieco staromodnie elegancki. To bynajmniej nie jest zarzutem, a wręcz przeciwnie, debiuty po względem stylistycznym rzadko bywają tak porządne. Trochę przeszkadzały mi nadmiernie opisowe przemyślenia bohaterów, ich myślowe wycieczki w przeszłość, nie zawsze to miało przełożenie na fabułę, a czasem było nużące. Nie kupuję też taniej filozofii Profesora i teorii, że kobieta nadaje się na żonę, gdy umie lepić pierogi :) Nie potrafię też rozgrzeszyć Zagórnego – nie można niszczyć jednego życia, by ratować inne… Ani trochę nie polubiłam Iwony. Mimo że podała Miłoszowi pomocną dłoń, jej nachalność i sposób, w jaki „reklamowała” swoje rzekome zalety – natarczywy, narzucający i jakiś taki desperacki – czyniły z niej irytującą bohaterkę.
Autorka osadziła akcję w Krakowie i była tak uprzejma, że zwróciła uwagę na zaniedbane zabytki. No cóż… dziękuję za ten piękny manifest. Każdego dnia wielokrotnie przemierzam ulice tego miasta i widzę to samo, co autorka opisała w powieści: historia się wali na naszych oczach. Zaniedbane, brudne, obskurne, śmierdzące i chylące się ku upadkowi zabytki, które jako jedyne są znakiem czasów minionych, głosem tego, co minęło. Cytując za autorką „jak to jest, że takie architektoniczne perły wytrzymały wojnę”, a przegrywają w starciu z nowoczesnością? Drodzy włodarze Krakowa – skoro pisze się o tym nawet w literaturze rozrywkowej, to znaczy, że nie jest to bez znaczenia…
Reasumując: całą noc przesiedziałam w żywopłocie, ale było warto.