„Shogun” to tytuł, który od zawsze kojarzył mi się z serialem z lat osiemdziesiątych i postacią graną przez Richarda Chamberlaina. Byłem wówczas kajtkiem i przez następne lata ten właśnie obraz był w moim przekonaniu jedynym określeniem shoguna. Po czterdziestu latach na dużym ekranie pojawiła się nowa wersja tej samej historii. Zrobiona z większym rozmachem, doskonałymi zdjęciami i niesamowitą dbałością o przywołanie najdrobniejszych elementów kultury japońskiej. Wszystko pięknie, oglądało się to wybornie, ale nie można zapomnieć o najważniejszym…
Przed państwem James Clavell i jego powieść, od której wszystko się zaczęło. „Shogun” to trzecia książka autora, choć pod względem chronologicznym, wydarzenia w niej zawarte otwierają serię azjatycką, na którą składa się sześć książek. W ostatnim czasie, wydawnictwo Vis-á-Vis Etiuda poszło za ciosem serialowych podmianek i wypuściło na rynek książkę w nowej i jakże genialnej szacie graficznej. Przy takich okolicznościach, nie było odwrotu. Przyszedł czas, by odnowić i moje wyobrażenie względem wspomnianej historii.
„Shogun” to opowieść, która ukazuje nastroje panujące w Japonii w 1600 roku. To wówczas kraj bez centralnej władzy, brodzący na przełomie okresów Sengoku (walczących prowincji) i Edo, w którym obejmujący władzę ród miał wyznaczyć kierunek kraju na następne dwieście lat. James Clavell umiejscowił swoją opowieść w pierwszej fazie japońskich przemian i opierając ją na kanwie prawdziwych wydarzeń, stworzył jej własną interpretację. W każdym razie był to bardzo burzliwy okres i nie dość, że prowincje Japonii walczyły między sobą, to obecność katolickich księży oraz portugalskiego handlu dodatkowo podsycały wewnętrzne spory.
W takich okolicznościach u brzegów Japonii rozbija się statek Johna Blackthorne’a – Anglika pełniącego funkcję pilota (nawigatora) na holenderskim statku Erasmus. Wróg, a raczej barbarzyńca dla Japończyków, pirat dla zadomowionych tu katolików. Pomimo pierwszych nieuprzejmości, opiekę nad angielskim pilotem przejmuje sam Lord Yoshi Toranaga, władca tej prowincji. John Blackthorne zostaje wciągnięty w sam środek wewnętrznych napięć i boleśnie doświadczając panujących tu obyczajów, dąży, by wraz z resztką ocalałej załogi bezpiecznie opuścić ten kraj.
Japonia na kartach Jamesa Clavella jest niczym cebula, a wraz z obcym tu Blackthornem odzieramy ją z kolejnych warstw sięgając coraz głębiej i głębiej. Niepisany i jakże brutalny kodeks bushido wśród samurajów, szereg zbiorów zasad dotyczących codziennych obowiązków podczas prowadzenia domu, czy chociażby rytuału podawania herbaty/sake jak i intymnych spotkań. Tu każdy gest ma swoją wagę a jego brak lub nadmiar może być pretekstem do niewygodnych konfliktów. Każda taka lekcja, również podstawowych japońskich zwrotów, odbywa się bardzo naturalnie. Nie bez powodu też Blackthorne poznaje na początku swojej przygody hiszpańskiego pilota – Vasco Rodriguesa, który kwituje ten kraj bardzo dosłownym określeniem pokazującym jak niebezpieczna i przebiegła jest jego społeczność.
(…) z Japusami nigdy nic nie wiadomo. Mają sześć twarzy i trzy serca.
Znowu poznając Mariko, pełniącą rolę tłumacza, zwróciłem uwagę na pojęcie miłości. Samurajowie mają żony, którym głównym zadaniem jest służyć swojemu mężowi. Oprócz niej, mąż ma prawo do posiadania konkubin jak i spotkań z kurtyzanami. Wszystko dla dobra jego wewnętrznej równowagi.
Miłość to pojęcie chrześcijańskie, chrześcijański ideał. My nie znamy słowa „miłość” w takim znaczeniu, jakie nadajecie mu wy. Obowiązek, lojalność, honor, szacunek, pożądanie – oto jakie słowa i pojęcia mamy, żadnych więcej nam nie potrzeba.
Ostatni cytat będzie należał do mistrza ceremonii – Lorda Yoshi Toranagi, który ukazuje nieco głębszy aspekt japońskiej myśli. Pojęcie „cierpliwość” jest dla Johna Blackthorne’a jednym z częstszych, które usłyszy podczas tej podróży, więc i ja nie mogłem o niej zapomnieć.
Być cierpliwym znaczy panować nad sobą. Jest siedem uczuć, ne? Radość, gniew, niepokój, zachwyt, smutek, strach i nienawiść. Jeżeli człowiek nie ulega żadnemu z nich, jest cierpliwy.
„Shogun” to konkretna cegła, a drobny tekst tylko potęguje to wrażenie. Podczas pierwszego rozdziału czułem się przytłoczony ilością wrażeń, ale z każdym następnym dobrowolnie ulegałem tej opowieści. Magicznej patrząc przez pryzmat kultury, mocno odbiegającej o tej naszej, europejskiej. To niezwykłe spotkanie z jakże malowniczym i równie niebezpiecznym miejscem, gdzie zwykła, ludzka pomyłka może stać się drogą do rytualnego seppuku. Japonia Jamesa Clavella jest niczym ryba Takifugu, która uchodzi tu za narodowy rarytas. Jest trująca, ale poprawne i bezpieczne przyrządzona pozwala na uchwycenie jej wyjątkowego smaku. Niesamowita opowieść.