Ta książka to wspomnienia Piotra, przyjaciela Marcina Halskiego, autora , który ich wysłuchał i ubrał w literki tej opowieści.
Krok. Jeden. Drugi. Kolejne. Odwlekanie powrotu. Delektowanie się samotnością.
Krok za krokiem. Do przodu. Choć z odczuciem jakbym się cofał.
Idę dalej po literkach opisujących życie Piotra. Zamyślony. Zaczytany.
Mnóstwo wzlotów. Jeszcze więcej upadków.
Dotykam historii, jakby z innej planety.
W pewnym momencie przerwałem lekturę. To była moja świadoma decyzja. Potrzebowałem przestrzeni. Mój organizm wołał o powietrze. Wyszedłem więc na spacer po betonowym lesie blokowiska z lat 70 XX wieku. Snułem się asfaltowymi alejami. Zaglądałem ludziom w okna. Wymyślałem historie ich losów. Budowałem w głowie dialogi ich rozmów. Byłem…
Wróciłem do domu po dwóch godzinach. Spacer z ułudą dobrego życia zwentylował mnie. Mogłem zanurzyć się w tym co życie zaserwowało Piotrowi. Czytając kolejne strony odczuwałem tę specyficzną woń nieprzetrawionego alkoholu i przypalonego obiadu, która otulała mnie i paraliżowała.
To było realnie napisane. Widziałem te mury, które wyrastały pomiędzy Piotrem, a otaczającym go światem; paskudne myśli zatruwały mi umysł; zegar życia tykał nieubłagalnie w mojej głowie, a ja usychałem - godzina za godziną usychałem od środka.
Uświadomiłem sobie, że są we mnie miejsca, do których nie chciałem docierać, a do których poprzez tę historię zaczynałem nieświadomie zaglądać.
Klatka schodowa. Schody. Mozaika podrapanych ścian.
Porównania. Górnolotne myśli. Codzienność. Przeszłość.
Rozbitek w obcym mieście.
Chory na reumatyzm pingwin.
Zwątpienie zmieszane z wyższością.
Strzępki wspomnień.
Chwiejny krok.
Zakamarki pamięci.
Odłożyłem myślenie na potem i... ruszyłem w miasto za Rychem, za Piotrem. I snując się po Włocławku "nagle, niczym grom z jasnego nieba, uderzyła mnie tęsknota".
Znalazłem się w śmierdzącym, opuszczonym przez nadzieję miejscu. Bez żadnego celu. Niczego nie posiadając. Żyjąc z dnia na dzień.
"Maski. (...) - wszyscy nosimy swego rodzaju maski i w zależności od sytuacji wkładamy odpowiednią. Pierdolony karnawał zwany cywilizacją".
To nie jest łatwa historia. Wsiąkłem w nią. Odpłynąłem myślami. A im głębiej zanurzałem się w życiu Ślązaka tym więcej pęknięć pojawiało się w mojej głowie. Szczeliny wypełniały się brudem i fetorem codzienności bohatera tej opowieści.
Tę historię musiałem odchorować. Bolało mnie wszystko. Moje całe ciało było jednym wielkim bólem. Nie miałem siły z tym walczyć. Organizm mnie nie słuchał. Myśli gdzieś się pogubiły. "Pozostało mi zwinąć się w kłębek i odpłynąć w niebyt"...
Halski swoją książką zrujnował mnie czytelniczo. Poczucie bezsilności i rezygnacji nie opuszczało mnie jeszcze długo po lekturze jego książki. Marcinie, opowiedziałeś mi historię Piotra w tak realistyczny sposób, że czułem się jakbym tam był razem z Wami. Czułem szorstkość ścian pustostanu. Panujący tam smród wdzierał się w moje nozdrza. Były momenty kiedy lekko się zataczałem (choć nic nie piłem) - to był wynik tak mocnego zespolenia się z bohaterem tej opowieści. No i ona... nadzieja, która umiera ostatnia. Towarzyszka mojej czytelniczej wędrówki poprzez meandry piotrowego życia, aż do końca…