Czasem jest tak, że jakaś powieść ma jedną cechę sprawiającą, że powinna ona trafić na kursy pisarskie, by aspirujący młodzi adepci trudnej sztuki tworzenia literatury mogli się tej cesze dokładnie przyjrzeć i czegoś się z tego doświadczenia nauczyć. No to to jest właśnie ten przypadek :) Otóż to, jak bardzo tu nie zagrała chemia między postaciami to się wręcz rzadko zdarza zobaczyć. Jest chłopak, jest dziewczyna, cały czas widzimy świat z perspektywy kogoś z nich, ma, według zamiaru autora, między nimi iskrzyć, mamy widzieć nie najłatwiejsze, ale prawdziwe i szczere uczucie – i nic. Zero. Nul. Są obok siebie, a między nimi nie ma ani napięcia, ani niewymuszonego wzajemnego zainteresowania, nie ma nawet zwykłej ludzkiej sympatii – mimo że, powtórzmy to, pisarzowi naprawdę bardzo zależało na tym, by coś (a nawet bardzo wiele) między nimi się pojawiło, a raczej by czytelnik uznał, że owo bardzo wiele między nimi jest.
I ten brak chemii między Justyną a Oskarem promieniuje moim zdaniem na resztę postaci. Relacje między nimi są po prostu dęte i to niezależnie od tego, czy Gorzka stara się je jakoś opisać (jak tę między naszą dzielną protagonistką a jej ex), czy też praktycznie darowuje to sobie, jak to ma miejsce w zespole śledczym. Najciekawszym wypadkiem jest tu chyba Łukasz, co do którego mam zdaniem autora przyjąć do wiadomość nie tylko to, że wszyscy go lubią, ale i fakt, że jest fajny i sympatyczny (czy ktoś w ogóle zauważył w tekście podstawy do takich wniosków? Nie, panie Gorzka, to nie jest tak, że wszystkie dzieci są takie z definicji).
Owa niewiarygodność relacji przeniosła się wreszcie na jeszcze jeden element: na sposób, w jaki Justyna wciąga się w to, jak Oskar widzi świat. Patrzcie, jaki to miało potencjał: stąpająca twardo po ziemi, sceptyczna policjantka zaczyna stopniowo wierzyć w zupełnie odmienną (paranoiczną?) wizję świata. I totalnie tego w „Burzy” nie ma, wierzy mu bo tak, bo taki ma kaprys. Po prostu przechodzi na jego stronę, w ciągu minuty, ba nawet fakt, że jest to jakoś tam uzasadnione przez fakt, że jest nim już od jakiegoś czasu zauroczona nie zostało nijak przez pisarza rozegrane. Zresztą nawet w sferze faktografii ten aspekt mocno kuleje (skąd on wiedział, że będzie w stanie zrobić to w dwie osoby, skoro nigdy tak tego nie robił, a pomysł, że zdoła wziąć kogoś ze sobą było mocno nieintuicyjny?).
Wszystko to wylądowało w naprawdę niezłej powieści, w szczególności sprawnie udało się autorowi połączyć klasyczne śledztwo jak z takiej najnormalniejszej powieści kryminalnej z nagromadzeniem elementów sci-fi. Do tego serio fajnie zrobiono motyw zagubienia głównej bohaterki w tym wszystkim, kiedy jest w pewnym momencie w stanie uwierzyć w naprawdę dziwne rzeczy (miałem na tym etapie lektury skojarzenia z „Nocnym Filmem”, a to spory komplement). Wreszcie nieźle wyszło końcowe przełamanie wygłaszanych wcześniej teorii, widać, że Gorzka potrafi jakoś tam grać z odbiorcą swoich tekstów. No i plusik za postać babci i wszystko, co z nią związane (czy tylko ja czytając ten rozdział miałem przed oczami babcię Young Sheldona? :)).