"Definicja szaleństwa to robienie wkółko tego samego i oczekiwanie innego rezultatu."
Jestem oczarowana, zahipnotyzowana tą powieścią. Cóż... "David Pickford to piękny człowiek." - cytat zrozumieją osoby, które książkę mają już za sobą. Ja nadal mam wrażenie jakbym była jedną z postaci tej historii, a nie jedynie czytelnikiem.
Kolejny wysoko oceniany autor, z którego powieściami chciałam się zapoznać, ale zawsze brakowało mi czasu. Na niedawno przełożoną książkę miałam chrapkę od dnia premiery, ale zniechęcała mnie jej objętość. Ponad 850 stron to nie lada tomiszcze. Sięgając pamięcią nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek czytała tak opasłą jednotomową powieść, ale już po kilkudziesięciu stronach ubolewałam, że jest taka krótka. Jej się nie czyta, a pochłania. Zarwałam dwie noce, bo przekładałam ostatni czytany rozdział o kolejny i kolejny. Od początku fabuła intryguje, a z biegiem upływu stron tylko nabiera tempa. Na tych kilkuset stronach nie ma nawet jednego fragmentu, który wydałby się nużący. Dzieje się tak z powodu krótkich rozdziałów, które są prowadzone z różnych perspektyw, z mieszaną narracją i dotyczą kilku wątków rozgrywających się na przestrzeni dekad. Płaszczyzna czasowa jest podzielona na sześć części, między którymi jest przeskok o kilka miesięcy lub lat, ale zawsze zachowana jest chronologia wydarzeń i zawsze obejmuje datę 8 sierpnia. Każda część rozpoczyna się od cytatu z powieści Chareles'a Dickens'a "Wielkie nadzieje".
Głównym pierwszoosobowym narratorem jest John Edward Thatch, zwanym przez wszystkich Jack, którego historia ukazana jest od 8 sierpnia 1984, gdy ten ma 8 lat. Podczas odwiedzania grobów rodziców poznaje swoją rówieśniczkę, tajemniczą Stellę Nettleton. Dziewczynka nadaje Jack'owi przydomek Pip, jak imię bohatera jej ulubionej powieści "Wielkie nadzieje". Od tego czasu chłopak spotyka się ze Stellą na cmentarnej ławce co roku 8 sierpnia. To dzień śmierci jego rodziców, ale również tego właśnie dnia dochodzi do tajemniczych zgonów, których ciała są jakby wydrenowane.
Perspektywa Jack'a jest poprzecinana flashbackami zaczynającymi się od słów "ten sen". Dopiero po pewnym czasie te migawki z przeszłości nabierają głębszego znaczenia i są mocno związane z bieżącymi wydarzeniami dziejącymi się w życiu chłopaka.
Trzecioosobowymi narratorami są również policjanci wydziału zabójstw w Pittsburghu w stanie Pensylwania zajmujący się tajemniczymi zgonami. Tu główne skrzypce grają detektyw Faustino Brier i jego partnerka Joy Fogel.
Od początku część rozdziałów to krótkie nagrania zespołu obserwacyjnego z pacjentem "D", a inne trzecioosobowo ukazują poczynania niejakiego Preacher'a.
Sylwetki psychologiczne każdego z bohaterów są perfekcyjne, dogłębnie ukazujące ich charakter oraz poziom inteligencji i predyspozycje. Na przestrzeni lat w każdym dochodzi do wewnętrznej przemiany, dojrzewają. Choć bardzo bym chciała, to nie mogę ujawnić nic więcej o postaciach, gdyż byłoby to niewybaczalnym slojlerem.
Z tego samego powodu nie można powiedzieć wiele o fabule. To wielopiętrowa historia, która od początku trzyma w napięciu i nie dość, że jest ono utrzymane, to jeszcze podnoszone. Autor subtelnie sugeruje, nakierowuje czytelnika na właściwe tory, ale finalnie i tak byłam zaskoczona rozwojem wydarzeń.
Powieść ciężko skategoryzować, zamknąć w szkatułce nazwanej jednym gatunkiem. Prócz dominującego thrillera kryminalnego, jest też psychologiczny z szeroko rozpościerającym się wątkiem obyczajowym, z domieszką zjawisk wskazujących na paranormalne, a od pewnego momentu również dość mocno zaznacza się sensacyjny aspekt. Kolejne wewnętrzne zaskoczenie, gdyż nie przepadam za sensacją, a autor wprowadził ten wątek w taki sposób, że nie dość, że nie odbierałam tego negatywnie, to uznaję jako atut. Nawet nie wyobrażam sobie, że ta książka mogłaby istnieć bez niego.
Forma i styl trafiły w mój czytelniczy gust. Powieść czyta się niezwykle szybko dzięki wartkiej akcji i dużej ilości nierozbudowanych dialogów. Kunszt na każdej płaszczyźnie. Doznałam czytelniczego kaca.