Motyw kidnapingu nie jest w sztuce niczym nowym. Gdy o tym myślę, od razu przypomina mi się film Okup, ten z Melem Gibsonem w reżyserii Rona Howarda czy Zaginione z Tommy Lee Jonesem, to zresztą też film Howarda, w dodatku na podstawie książki, więc... Tak, motyw porwanego dziecka jest już mocno wytarty, niczym stare dżinsy w kroku, co wcale nie oznacza, że kolejni twórcy już na pewno nie będą mieli nic na ten temat ciekawego do powiedzenia. Na pewno, to kiedyś umrzemy - to jedyna gwarancja jaką daje nam życie, co do reszty... hmmm... trzeba mieć nadzieję, że będzie dobrze. Taką nadzieję miałem, gdy Wydawnictwo Muza zaproponowało mi powieść To jej wina do zrecenzowania. Przeczytałem opis i pomyślałem: ok, może być dobre. O Autorce nie wiedziałem zbyt wiele. Wujek Google podpowiedział mi, że Andrea Mara debiutowała w 2017 roku i ma na swoim koncie cztery powieści. To jej wina jest najnowszą i pierwszą wydaną w Polsce. A zatem klasyczna Kinder Niespodzianka - nowa Autorka - czysta kartoteka. 😉
Ta powieść zaczyna się bardzo konkretnie. Bez zbędnych wstępów, nużących rozbiegówek. Pierwszy rozdział i bach - mamy zawiązanie akcji i pierwsze mocne uderzenie. Marissa przyjeżdża odebrać swojego syna Milo z domu nowego kolegi. To miało być ich pierwsze spotkanie poza szkołą. Problem w tym, że drzwi wcale nie otwiera Jenny - mama tego drugiego chłopca, tylko zupełnie obca osoba. Dom przy Tudor Grove 14 nie jest domem Jenny, a wkrótce okaże się także, że kobieta nie umawiała się z Marissą na spotkanie dzieci. Gdzie się zatem podział Milo i kto odebrał go z przedszkola? Tak zaczyna się koszmar Marissy i Petera - bogatego małżeństwa z przedmieść Dublina. Chwilę później rozpoczyna się policyjne śledztwo i myślałem, że właśnie w tym kierunku pójdzie ta powieść. Tymczasem Andrea Mara wybrała zupełnie inną drogę.
Głównymi bohaterkami To jej wina są trzy kobiety: Marissa, Jenny i Irene. Ta ostatnia to matka porywaczki i właściwie przez całą powieść, odgrywa właśnie tę rolę, przy czym, musicie wiedzieć, że Irene raczej nie dostałaby tytułu "matki roku". I właśnie w tym momencie zaczynają się pierwsze zgrzyty. Bo o ile Marissa, to naturalna kandydatka na główną bohaterkę i jest całkiem nieźle napisana, o tyle pozostałe dwie panie... Pomijając Irene, która we łbie ma tylko to jak zarobić na tym całym zamieszaniu, ale za cholerę nie rozumiem, dlaczego Autorka poświęciła tyle uwagi Jenny. Ta postać jest zwyczajnie nudna i bezbarwna i wydaje się istnieć tylko po to, żeby użalać się nad sobą. Jak nie wyrzuca sobie tego, że zatrudniła porywaczkę, to z kolei ubolewa nad kondycją własnego małżeństwa. Do tego dochodzą poboczne wątki niezwiązane z samym uprowadzeniem, ale dotyczące Jenny i jej rodziny i są po prostu zbędne, nic nie wnoszą do fabuły, ale to w sumie i tak nieważne, bo w pewnym momencie urywają się niczym kontakt z prawnikiem zmarłego krewniaka z Indii, tuż po tym jak przelaliście mu hajs na koszty manipulacyjne związane z odziedziczonym przez Was pałacem gdzieś pod New Delhi. Ale spokojnie, Autorka wszystkie pootwierane poboczne tematy pozamyka w ostatnim rozdziale, poświęcając każdemu po całym akapicie.
No właśnie, nadmiar niepotrzebnych wątków, to największy zarzut jaki mam do tej książki. Jest tego tu zbyt wiele i są jak ślepe uliczki, które prowadzą donikąd i spowalniają akcję. Momentami, których było zbyt dużo i trwały stanowczo za długo, wynudziłem się niczym na kazaniu w kościele. Gdy Andrea Mara ponownie skupiała się na głównym silniku napędzającym fabułę, nie było źle. I ta książka naprawdę byłaby całkiem przyzwoita, gdyby Autorka zachowała trochę twórczej powściągliwości. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem wrogiem wolnej akcji, wręcz przeciwnie, ale wszystko zależy od historii, od narracji, od rytmu danej powieści. Tutaj, przy mało ciekawych bohaterach, aż się prosi o fabularny dynamizm. Sam pomysł na fabułę To jej wina był całkiem niezły, a i gdyby Mara popracowała nieco nad bohaterami, też mogliby być bardziej przekonujący. Widzę w tej książce potencjał, byłbym nieuczciwy, gdybym tego nie przyznał, ale - w moim odczuciu - ten potencjał został zmarnowany. To jej wina, nie jest powieścią, która wzbudziła mój zachwyt, czy chociaż zaciekawienie, wręcz przeciwnie - trochę mnie wymęczyła, choć sam finał mocno mnie zaskoczył i odrobinę zrekompensował trudy przebrnięcia przez całość. I abstrahuję od tego, czy zakończenie jest realne czy też nie, jest zaskakujące - to na pewno i na tym zakończmy, bo przez przypadek rzucę spoilerem i będzie źle.
Zastanawiałem się komu może spodobać się To jej wina, bo przecież, to że mi nie podeszła, to nie znaczy, że nie spodoba się innym. Żeby była jasność - to nie są grafomańskie wypociny, nic z tych rzeczy, Andrea Mara mierzy się w swojej powieści z ludzką zawiścią, internetowym trollingiem, poświęca też sporo uwagi toksycznym relacjom rodzinnym, to tematy dość ciekawe. No właśnie i tak myślę, że to książka dla miłośników thrillerów/kryminałów obyczajowych. Właśnie wątki obyczajowe, są tu mocno zaakcentowane, więc fani tego rodzaju literatury powinni być usatysfakcjonowani. Poleciłbym też ją rodzicom małych dzieciaków, którzy z pewnością wyniosą z tej opowieści więcej niż taki typ ja - stary ignorant bez potomstwa. 😉