W Djelibeybi wszystko wydaje się takie starte. Skostniałe wręcz. Antyczne. I pewnie by takie pozostało, gdyby nie nagłe zagięcia czasu, napastowanie przez bóstwa, okresowe występowanie anomalii oraz pewien skrytobójca, który był jedynie w niewłaściwym miejscu, gdy wszystko to się wydarzyło. A może właśnie we właściwym? Czas pokaże (jeśli nie będzie nadal stroił fochów, a piramidy nie powrócą).
„Piramidy” to zabawna, wręcz ujmująca groteska na monarchię, starożytny Egipt (którym się pasjonuję!), a także geometrię oraz wielbłądy. I parę innych, pomniejszych rzeczy, jak choćby urząd najwyższego kapłana. Główny bohater, Teppic, nowo pasowany król – a także wyszkolony skrytobójca, swoją drogą i to z Ankh-Morpork! – to idealny przerywnik od Straży i Rincewinda i aż szkoda, że nie występuję w większej ilości tomów. A może ten jeden tom jest akurat idealną ilością, w której może wystąpić, a kolejne by tylko zepsuły efekt?
Świetnie się bawiłam, czytając o świętych krokodylach, kupiectwie na szeroką skalę, matematycznych geniuszach, niezbyt rozgarniętych filozofach i spłaszczonych architektach. Nie dało się nie śmiać, gdy na scenę wkraczał posąg Sępiogłówego Boga Nieproszonych Gości. I nawet balsamiści mieli swoje pięć minut, uderzając młotami w pieczęcie najstarszych grobowców.
Pratchett też kładzie nacisk na silne kobiety. Ptraci, mimo niezbyt zachęcającego początku, bardzo udatnie pokazuje pazurki pod koniec – takie zwieńczenie jej roli, jaką musiała do tej pory odgrywać.
Pteppic, czy Teppic (ja wolę mówić Teppic) jest ciekawy – niby skrytobójca, a boi się zabijać, niby król, a przecież podaje rękę zwykłemu budowniczemu.
Czyżby zbiór cnót, marzenie każdego poddanego? Król, który nie zetnie ci głowy, kiedy na niego spojrzysz? Nie! Wręcz odwrotnie, sam sobie utniesz rękę, która ci podał. Ot, co kraj, to obyczaj, a uprzejmy faraon stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo dla każdego, kto choć trochę ceni sobie swoje życie i części ciała.
A wszystko to i wszyscy zebrane w opakowanie brytyjskiego humoru z najwyższej półki, ironicznego i inteligentnego, gdzie pod warstwą śmiechu kryje się - zawsze - coś więcej. I dla tego Coś Więcej czyta się Pratchetta, dla drugiego dna (a czasem nawet trzeciego). "Piramidy" nie są wyjątkiem - czyta się je z uśmiechem na ustach i długopisem w ręce. Bo takich cytatów szkoda byłoby nie zapisać.