Straszny mam z tą książką problem. Bo z jednej strony to naprawdę niesamowita i pełna przygód historia człowieka, który wiódł niesamowite życie. Ale z drugiej strony czasami strasznie ciężko było mi się wczuć w ową historię. Ciągle miałam wrażenie, że jestem gdzieś obok, a nie w centrum wydarzeń. Może to tylko kwestia narracji, ale czasem naprawdę brakowało mi tego wrażenia, że oto przeniosłam się w świat powieści i obserwuję wszystko „na żywo”. Wiecie jak to jest z bujną wyobraźnią moli książkowych.
Ale może zacznę od początku. „Dziecko Odyna” to historia Thorgilsa Leiffsona, syna Leifa Szczęściarza. Jako dziecko zostaje on wysłany przez matkę na Grenlandię do ojca. Ani ojciec, ani jego rodzina nie są zbyt szczęśliwi z tego powodu, ale pozwalają się chłopakowi plątać gdzieś obok. Jednak w dużym stopniu za jego wychowanie odpowiedzialna jest młoda Gudrid, którą chłopak po jakimś czasie traktuje jak rodzoną matkę.
W ciężkich czasach przyszło chłopakowi dorastać. Jego młodość przypada akurat na okres, kiedy Chrześcijanie zaczynają plątać się po świecie i nawracać na wiarę w swojego Białego Chrysta. Trudny to był okres dla chłopca, który odkrył, że po matce odziedziczył dar jasnowidzenia, z którym nie mógł się za bardzo obnosić. Na szczęście przez całe życie trafiał na odpowiednich ludzi, którzy umacniali w nim wiarę w Stare Obyczaje, nauczali o bogach, uczyli czytać i pisać runy. Tym sposobem chłopak posiadł ogromną wiedzę, jednak w tomie pierwszym nie na wiele mu się ona przydała. Los rzuca nim po świecie i nie zawsze dobrze mu się wiedzie. Jednak koniec końców zawsze spada na cztery łapy, co nasuwa myśl, że może po ojcu też coś odziedziczył, w końcu nie bez powodu zwano Leifa Szczęściarzem.
Jak już wspomniałam, ciężko mi ocenić tę książkę. Po pierwszych stronach miałam poważne wątpliwości, czy w ogóle uda mi się dotrwać do końca. Potem na szczęście się rozkręciło, ale niestety nie umiałam się wkręcić w tą historię. Nie wiem dlaczego, bo naprawdę bardzo doba fabuła, mnóstwo przygód i ciekawych informacji o świecie i życiu w tamtych czasach. Sporo mitologii skandynawskiej, którą uwielbiam. Chyba po prostu styl mi nie podszedł.
Jednak oceniając samą zawartość, to książkę zdecydowanie polecam. Pisana jest w formie autobiografii, więc nastawcie się na mnogość opisów i niewiele dialogów. Ogromnym plusem jest też dobrze przedstawione życie ówczesnych ludów Północy, od obrazowego przedstawienia krajobrazów, po życie codzienne i wierzenia.
Na nudę też nie można za bardzo narzekać, ponieważ mnogość wydarzeń wręcz zaskakuje. To zadziwiające, ile przygód spotkało tak młodego człowieka, a to dopiero pierwszy tom trylogii, na końcu pierwszej części bohater ma ledwie 19 lat. Strach pomyśleć, co jeszcze go spotka w pozostałych tomach.
Podsumowując, ogólnie oceniam książkę pozytywnie, minusem było tylko to, że momentami naprawdę opornie mi się ją czytało. Ale nie zmienia to faktu, że bardzo chętnie poznam dalsze losy Thorgilsa i zachęcam do zapoznania się wszystkich, którzy lubią takie historie.