Komedia kryminalna to gatunek, w którym wiele rzeczy może pójść nie tak: humor może być ciężki i nieśmieszny, postacie przerysowane, a zagadka kryminalna potraktowana po macoszemu, żeby tylko wcisnąć więcej kiepskich gagów. Ale tam, gdzie wkracza Małgorzata Starosta, cała na różowo, można bez obaw przygotować się na literacką ucztę - tym razem zakrapianą dużą ilością wina.
Bohaterką piątej powieści autorki jest Agata Śródka - restauratorka, celebrytka i świeżo upieczona właścicielka pałacu w Gościńcu, przy którym planuje założyć winnicę. Kiedy znany w okolicy winiarz zaprasza ją na weekendowe przyjęcie w swoim przybytku, Śródka skrzętnie korzysta z możliwości szpie… zdobycia cennych informacji. Nic jednak nie psuje atmosfery tak skutecznie jak trup.
Jeśli kiedyś zastanawialiście się, jak mogłoby wyglądać wspólne literackie dziecko Agathy Christie i Joanny Chmielewskiej, to mam dla was odpowiedź: właśnie tak jak “Wina wina”. Fabuła powieści przypomina klasyczne kryminały Christie - różnorodne grono bohaterów spotyka się przy okazji jakiegoś towarzyskiego zgromadzenia, po czym dochodzi do morderstwa, którego musiało dokonać jedno z nich - ale za sprawą dużej dawki humoru i świetnej kreacji postaci, atmosfera kojarzy się bardziej z twórczością drugiej z autorek. Muszę przyznać, że to wyjątkowo udane połączenie, bo zapewnia zarówno ciekawą intrygę, jak i mnóstwo rozrywki.
Powieść wciąga i bawi już od samego początku, kiedy bez zbędnych wstępów zostajemy wrzuceni w sam środek akcji i poznajemy większość bohaterów. Początkowo ten natłok nazwisk trochę mnie przytłoczył, ale kiedy już udało mi się zapamiętać kto jest kim i nie musiałam gorączkowo cofać się do pierwszych stron, nic już nie zakłócało mi dalszej lektury i przeczytałam całość w jeden wieczór. A te postacie wahto znać! Agata Śródka może i jest mikrej postury, ale za to jej charakterkiem można by obdzielić kilka osób. Z bycia irytującą uczyniła sztukę, ale przy tym, jak powiedział o niej któryś z bohaterów, nie da się jej nie lubić. Michel, jej pół-francuska prawa ręka, tak bardzo przypominał mi swojego imiennika z Gilmore Girls, że nie byłam w stanie wyobrazić go sobie z inną twarzą i głosem. Dołóżmy do tego jeszcze byłego męża Agaty, do kompletu z nową żoną, ciotkę Leokadię, w której żyłach zamiast krwi płyną sarkazm i ironia, przystojnego księdza, który do stanu duchownego nadaje się jak świnia do baletu, występującą pod pseudonimem autorkę powieści erotycznych, oraz komendanta miejscowej policji i podlejmy to wszystko winem, a powstanie prawdziwa mieszanka wybuchowa.
Małgorzata Starosta jak zwykle stworzyła zmyślną intrygę, w której tożsamość mordercy pozostaje tajemnicą prawie do samego końca. Jest w tym wszystkim tylko jedna rzecz, której nie jestem w stanie zrozumieć: czemu, do stu tysięcy fur beczek, opis z tyłu książki zawiera tyle spoilerów?! Kiedy sięgam po kryminał, w którym pojawia się więcej niż jedno morderstwo, wolałabym raczej nie mieć od razu podanej na tacy schludnej kolejeczki następnych trupów. Cały efekt zaskoczenia diabli wzięli, a szkoda, bo trochę to jednak psuje odbiór powieści. Poza tą jedną sprawą nie mam się właściwie do czego przyczepić. Językowo jak zwykle jestem zachwycona, poczucie humoru autorki idealnie do mnie trafia, więc bawiłam się świetnie i już z niecierpliwością czekam na kolejną książkę Starosty, bo jestem pewna, że się nie zawiodę.