Emily Giffin to amerykańska autorka, która dla pisarstwa porzuciła karierę prawniczą. W 2001 roku wyprowadziła się z Nowego Jorku do Londynu, gdzie znalazła agenta i podpisała z wydawcą kontrakt na dwie książki ("Something Borrowed" oraz "Something Blue"), które odniosły wielki sukces wydawniczy i trafiły na listę bestsellerów „The New York Times”. Nakładem Wydawnictwa Otwartego ukazały się wszystkie cztery powieści Emily Giffin: "Coś pożyczonego", "Coś niebieskiego", "Dziecioodporna" i "Sto dni po ślubie". Obecnie Emily wraz z mężem i trójką dzieci mieszka w Atlancie.
Sto dni po ślubie Ellen spotyka Leo, swoją dawną wielką pierwszą miłość. Odżywają uczucia ukryte głęboko w sercu. I budzą się wątpliwości czy jej mąż Andy jest naprawdę tym jedynym, z którym chce być już zawsze? Czy życie z nim jest tym, czego naprawdę pragnie? Czy to on jest jej przeznaczony? Kobieta musi odpowiedzieć sobie na te pytania. Wszystko komplikuje fakt, że Leo proponuje Ellen wspólną pracę... Co z tego wyniknie? Czy Ellen porzuci swojego męża? Jak na tą całą sytuację zareaguje Andy? Po odpowiedzi zapraszam do książki.
To opowieść o tym jak trudną decyzją jest małżeństwo, jak skomplikowana może być miłość. Wybór tej jedynej osoby, która będzie nam towarzyszyć do końca życia to najważniejsza decyzja, którą podejmujemy. To z tą jedyną, jedynym będziemy spędzać każdy dzień, rozwiązywać problemy, wzajemnie się wspierać, wychowywać dzieci. Jeśli dokonamy złego wyboru to będziemy męczyć się przez resztę życia. Niby możemy się rozwieść, ale to wielka tragedia dla nas, naszych pociech, niepotrzebny ból, który może zaważyć na przyszłych związkach. Po co żenić się z osobą, z którą nie chce się dożyć starości, z którą nie mamy o czym porozmawiać. Nie mylmy zauroczenia z miłością.
Główna bohaterka jest już po ślubie. Szczęśliwie wiedzie życie mężatki. Tymczasem wraca do niej przeszłość i dawna miłość. Kobieta nie wie co zrobić. Pogubiła się w swoich uczuciach. Już nie wie kogo tak naprawdę kocha. I w sumie jej się nie dziwię. Nie rozumiem tylko jej zachowania gdy zaczyna pracować z byłym. W końcu tym bardziej naraża się na zniszczenie swojej rodziny. Tak naprawdę ślub nie jest granicą, która wymazuje nam innych mężczyzn sprzed oczu. Może się ktoś nam spodobać, możemy się zauroczyć w kimś innym niż mąż, pożądać innych. Jednak musimy pamiętać, że to tylko reakcja, że brnąc w to możemy zniszczyć nasz własny związek. Czy naprawdę warto? Małżeństwo właśnie oznacza, że jesteśmy z drugą osobą na dobre i na złe. Dokonaliśmy już wyboru. I o tym musimy pamiętać. Zresztą jeśli naprawdę kogoś kochamy to nawet jak spodoba nam się ktoś inny będziemy z naszym wybrankiem i nic tego nie zmieni. Czy Ellen to zrozumie? Odpowiedź znajdziecie w książce.
"Sto dni po ślubie" to powieść pełna uczuć, rozterek i trudnych pytań. Pod zwykłą historią kryje się cierpienie wielu ludzi. I to właśnie najbardziej podoba mi się w tej autorce. Niektórzy mogliby powiedzieć, że to banał. Jednak ja się z tym nie zgadzam. Książka porusza poważny problem, który dotyczy każdego z nas, z którym mierzymy się na co dzień. Pomaga zrozumieć, że nie możemy czuć się winni gdy podoba się nam ktoś inny niż nasz mąż czy żona. To normalnie. Trzeba jednak pamiętać kogo się kocha i nie niszczyć tego co się ma dla paru chwil zapomnienia. To kwestia naszego wyboru.
Powieść została napisana prostym, ale interesującym językiem. Autorka ma lekkie pióro, dzięki czemu tę książkę się po prostu pochłania. Podoba mi się grafika. Jest bardzo kobieca i intrygująca. Na pewno zachęca do zajrzenia do środka. Akcja toczy się wartko. Pisarka świetnie poradziła sobie z charakterystyką bohaterów. Skupia się przede wszystkim na ich uczuciach. Wielkim plusem jest to, że główna postać sama opowiada całą historię. Dzięki temu poznajemy jej punkt widzenia na całą sytuację i możemy łatwiej zrozumieć jej zachowanie.
Podsumowując polecam tę książkę wszystkim kobietom i młodym dziewczynom. Może odnajdą się w którejś z postaci. To idealna pozycja na letni wieczór. Z jednej strony umili nam chwile, a z drugiej skłoni do refleksji.