Właściwie trudno mi oceniać książkę „Kim byłeś? Requiem dla dziecka”, autorstwa Gro Rosth, ze względu na jej specyfikę. Ta niewielka powieść, wchodząca w skład cyklu „Oblicza życia” jest autentyczną historią, opartą na notatkach z dziennika Dunki, Tone Bergstrom. Już konfrontując tytuł książki z okładką, przedstawiającą niemowlaka w objęciach matki, a także po zauważeniu informacji o oddziale wcześniaków, również zamieszczonej na wstępie, możemy domyślić się przebiegu i puenty historii. Niemniej jednak, jako fanka powieści obyczajowych, zagłębiłam się w lekturę, wartką i zarazem refleksyjną, obciążoną jednak niełatwym tematem.
Ole Morten to pierworodny syn Tone i Rogera, który przychodzi na świat dwa miesiące przed terminem. Matka nie może nawet od razu zobaczyć swojego syna: gdy budzi się po zabiegu, dziecko znajduje się już w inkubatorze, podłączone do różnych urządzeń, podtrzymujących oddech i inne funkcje życiowe. Dla Tone zaczyna się wtedy najtrudniejszy czas: otoczona na sali innymi, szczęśliwymi matkami, nie wie dlaczego dla niej los nie był równie łaskawy. Boi się, płacze, nie wie, co robić, bezradność ją paraliżuje. Początkowo nawet nie może odwiedzić oddalonego oddziału wcześniaków, na którym leży jej syn. Jako rekompensatę od personelu dostaje garść jego pierwszych zdjęć – nie chce ich jednak oglądać, krztusi się łzami i trudno jej uwierzyć, że ma dziecko, skoro nawet nie może go przytulić i nakarmić. Dopiero, gdy odwiedza ją mąż, mogą wspólnie pójść zobaczyć małego.
Pierwsze spotkanie matki z synem nie jest łatwe: widok maleńkiego ciałka, w które powtykano różne rurki i kable, jest wstrząsający. Stopniowo jednak rodzice będą musieli oswoić się z tym widokiem, gdyż ta sytuacja potrwa jeszcze jakiś czas. Wytchnienie w tych trudnych momentach daje możliwość pogłaskania Olego po plecach, dzięki otworowi w inkubatorze, a później kolejne małe osiągnięcia: pierwsze wzięcie małego na ręce, spacer po szpitalu, specjalny pokoik, w którym rodzice będą mogli pozostać przy synu nawet w nocy. Przed nimi trudna walka, ale wszystkie przejścia tylko potęgują miłość do dziecka.
Ponieważ książka powstała na kanwie autentycznych wydarzeń, podczas lektury cały czas mamy nieodparte wrażenie, że podobne historie rozgrywają się gdzieś stale obok nas i nawet nie zdajemy sobie sprawy, ile cierpienia spada na barki rodziców, z przerażeniem walczących o kolejne dni życia dla swojego dziecka. Narratorką opowieści jest Tone, matka Olego, która w pierwszym wpisie swojego dziennika objawia nam się jako matka, która straciła dziecko i teraz, by się z tym uporać, postanawia spisać całą historię. Taki proces jest dla niej rodzajem terapii, lekiem uśmierzającym ból. Dzięki temu może zaakcentować, że choć maleńki Ole odszedł, pamięć o nim jest wciąż żywa. Książka to rodzaj dokumentacji pięciu miesięcy z życia dziecka, chwil uniesień i grozy. Matka, najbardziej przeżywająca całe to zajście, jest też osobą, która potrafi przedstawić sytuację w sposób najwierniejszy, najbliższy prawdy. To nie sucha, informacyjna notatka, ale emocjonalny zapis uczuć i stanów, wiążących się z macierzyństwem.
Książka jest niełatwa w odbiorze, obciążona piętnem zakończenia, które jak bardzo by się chciało – nie może ulec zmianie. Bezwiednie zaprzyjaźniamy się z bohaterami, przywiązujemy do małego chłopca i kibicujemy mu w walce o życie, a jednak od początku znamy zakończenie jego biografii i zdajemy sobie sprawę z nieuchronności wyroku. Mimo to lektura „Kim byłeś?” wiele uświadamia człowiekowi, między innymi to jak cenne jest ludzkie życie i jak silna jest więź na linii rodzice-dziecko. Książka w pewien sposób może być pociechą dla rodzin, które doznały podobnego dramatu: jednoczenie się w bólu daje wszak swoistego rodzaju ukojenie, wrażenie zrozumienia. Możemy również zaobserwować jak krótki żywot malca wpłynął na dalsze dzieje jego rodziny, jakie wywarł na niej wrażenie i konsekwencje.
Książka G. Rosth nie jest łatwa w odbiorze i na pewno nie jest przeznaczona dla każdego czytelnika: sięgając po nią trzeba nastawić się na melancholię, boleść i żal. Jednak po uporaniu się z brzemieniem tematu, czytelnik może zanurzyć się w lekturze, znajdując w niej wiele interesujących kwestii, wzruszeń, a także, wbrew pozorom, jasnych promyków nadziei. Trudno było mi znaleźć w Internecie jakieś informacje na temat książki, świadczy to o tym, jak mało jest znana, a szkoda, ponieważ jej lekturę porównałabym np. do „Oskara i pani Róży” Érica-Emmanuela Schmitt’a. Wobec tego, jeśli ktoś z was zetknie się z ową lekturą w jakiejś bibliotece, podobnie jak ja, zachęcam do sięgnięcia po nią.