Do Dostojewskiego zabierałam się naprawdę długo – tkwiło bowiem we mnie silne przekonanie, że nie jest on takim typowo rosyjskim pisarzem, w tym sensie, że nie ma w jego książkach tej niespokojnej duszy rosyjskiej, tej symboliki, tej duchowości. Słowem: że Dostojewski może jest i pisarzem dobrym, ale dusza jego należy do Zachodu.
I możecie się ze mną spierać, ale po zakończeniu lektury ,,Idioty'' mam wrażenie, że pod tym względem się nie myliłam, że w zasadzie miałam rację i że gdyby ,,Idiotę'' napisał Tołstoj albo nawet i Turgieniew, to książka ta byłaby zdecydowanie lepsza, poruszyłaby mnie bardziej i skłoniła mnie może do większej refleksji nad naturą ludzką.
Tymczasem jednak autorem ,,Idioty'' jest Dostojewski, którego styl od początku wydawał mi się bardzo chaotyczny. Nie polubiłam ani jednej postaci z tej książki – a to rzadkość i prawdziwa sztuka stworzyć bohaterów albo tak antypatycznych albo tak słabo zarysowanych, że nie jestem w stanie ich polubić – nie rozumiałam motywów bohaterów (albo inaczej: rozumiałam je, ale wydawały mi się zupełnie niedorzeczne) i byłam przekonana, że książkę ocenię jako w zasadzie średnią, ale potem wydarzyło się zakończenie, niby tak oczywiste, ale jednak miażdżące; zostawiające tak dziwne uczucie ciężkości na duszy, że jednak zmieniłam zdanie: Dostojewski napisał książkę bardzo dobrą, momentami świetną. Może nie zachwycającą, ale jednak wartą uwagi.
Księcia Myszkina, który w znoszonym palcie, z pustkami w kieszeniach przyjechał do Rosji objąć spadek, który przypadł mu w udziale, na przemian darzyłam sympatią i antypatią. Powiedzenie, że ,,dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane'' powinno stać się jego rodowym zawołaniem. Bo Myszkin naprawdę chciał dobrze. Miał miękkie serce, dobrą duszę, był bardzo empatyczny i współczujący, wrażliwy na krzywdę i bardzo taktowny. Chciał zbawiać świat, nawet nie uświadamiając sobie tego do końca.
Chciał pomóc Rogożynowi, którego uważał za brata.
I Nastazji Pietrownej, nad którą litował się całym sercem. Przez litość ją kochał.
Chciał dobrze dla Hipolita, który miał za niedługo umrzeć z powodu suchot.
I dla Agłai Jepanczyn, którą faktycznie kochał.
Ta jego chęć, wewnętrzna, niemal dziecinna potrzeba, żeby ,,wszystko było dobrze'' doprowadziła w końcu do prawdziwie nieszczęśliwego finału – do momentu w którym Myszkin stracił wszystko i wszystkich, na których mu zależało. Wystarczył jeden moment zawahania, wynikający nie z niestałości charakteru ale z dobrego serca właśnie, żeby wszystko legło w gruzach.
Dla mnie ,,Idiota'' jest książką właśnie o dobrych chęciach i ich destruktywnym wpływie na ludzkie życia; o brakach w komunikacji i o niemożności porozumienia się; o tym, że czasami domysły i niedomówienia mogą stać się przyczyną prawdziwej tragedii. O tym, jak szeroko pojmowany świat traktuje ludzi faktycznie i prawdziwie dobrych. I o dziwnej, patologicznej obsesji, którą bohaterowie z jakiegoś powodu określają mianem ,,miłości''.
*książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl