„Zawsze przy mnie stój” napisana przez Carolyn Jess-Cooke trafiła do mnie już z góry obwołana międzynarodowym bestsellerem, książką opowiadającą o nadziei i miłości, o aniele stróżu… Ile z tego jest prawdą, a ile chwytem reklamowym? Czy historia Margot i Ruth jest godna tych wszystkich zacnych tytułów? Powiem wystarczająco dużo: pozycja ta jest tak wyjątkowa, tak przepełniona uczuciami, dobrymi i złymi, że nie sposób ukazać jej świetność w kilkunastu zdaniach. Jedyną możliwością, która pozwoli na uchwycenie piękna „Zawsze przy mnie stój” jest przeczytanie jej od deski do deski. Trudne zadanie przypadło mi w roli recenzenta. Zupełnie jak gdyby była to swego rodzaju próba, z której postaram się z całych sił wyjść zwycięsko i przedstawić Waszym oczom choć skrawek wzruszającego świata widzianego z perspektywy anioła stróża.
Powieść zaczyna się dość chaotycznie, dopiero po chwili odnajdujemy się w zaistniałej sytuacji. Margot umarła, jej duch stał się Ruth – swoim własnym aniołem stróżem. Ruth ma pilnować i chronić Margot Delacroix podczas tej samej drogi życiowej, nie może niestety na nią wpływać. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, iż kobieta nie wie, w jaki sposób umarła. Tyle rzeczy chciałaby zmienić… A nie może. Zabroniono jej. Czy pogodzi się ze swoim losem, czy może wstąpi na ścieżkę zła?
Sposób narracji jest pierwszoosobowy, ale nie do końca. Czemu? Już wyjaśniam. Doświadczamy wszystkiego, jak gdybyśmy byli Ruth, czyli widzimy życie Margot od kołyski po grób. Zachodzi tutaj coś trudnego do pojęcia – Ruth wciąż jest Margot, ale jednocześnie nią nie jest. Przeżyła te chwile, które musi teraz oglądać w swoim wykonaniu po raz drugi i opisuje to obiektywnie, stojąc z boku. To naprawdę intrygująca forma prowadzenia książki. We dwie te kobiety tworzą całość, lecz osobno nie są niepełne – także stanowią całe byty. Ruth w gruncie rzeczy nie zna pojęcia czasu, ale jej cielesny odpowiednik rodzi się na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych, a w latach sześćdziesiątych ląduje w Nowym Jorku, który jest głównym miejscem wydarzeń. Każdy medal ma dwie strony. Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, że to kultowe miasto jest nie tylko symbolem pieniędzy i szczęścia, Manhattanu i Central Parku, bogaczy i modelek, a także odnośnikiem do wielu cierpień, nałogowców, bezdomnych, niespełnionych marzeń i pogrzebanych nadziei?
Autorka bardzo skupiła się na głównych bohaterkach (a może bohaterce?). Wnikliwie przedstawiła życie Margot obserwowane przez Ruth. Jest jedna zasadnicza różnica – ta druga z postaci wiele oddałaby za możliwość zmiany biegu swojej historii, nawet jeśli oznaczałoby to bratanie się z demonem.
„Zawsze przy mnie stój” bardzo różni się od innych książek z gatunku paranormal romance czy fantasy. Choć jest w niej szeroko przedstawiony wątek aniołów, to równie duży nacisk został położony na uczucia. Tutaj przeżyłam ciężki szok, ponieważ po wielu lekturach opowiadających o szczęśliwych zakończeniach, ckliwych miłościach i bajecznym świecie przyszło mi zmierzyć się z życiem tak bolesnym i przepełnionym cierpieniem, że z trudem pojmowałam, w jaki sposób jeden człowiek może tyle przeżyć. Narkotyki i alkoholizm, nałogi, brak poczucia bycia kochanym, nieszczęśliwe dzieciństwo, patologia – te czynniki sprawiły, że Margot była, jaka była.
Pozycja autorstwa Carolyn niesie silne przesłanie, opowiadające o miłości, nadziei, silnej woli i chęci przetrwania najgorszego. Uświadamia nam także, że nic nie dzieje się bez powodu, a jedna decyzja jest jak śrubka w wielkiej konstrukcji – miejsce, w którym zostanie przykręcona zadecyduje, jak ukształtuje się całość. Każda czynność niesie za sobą konsekwencje, wszystko, co robimy ma swój cel i odciska piętno na przyszłości. Powinniśmy zawsze wierzyć, że ktoś o nas walczy, że komuś na nas zależy. Naprawdę tak jest. Po przeczytaniu „Zawsze przy mnie stój” utwierdziłam się w niektórych ze swoich przekonań. Spytasz, czy warto przeczytać tę książkę. A ja spytam Ciebie, czy kochasz? Czy masz nadzieję? Czy wierzysz w anioły?...