Romans historyczny to gatunek, który polubiłam dzięki Melisie Bel. Pokochałam serię „Niepokorni”, tych bohaterów, te emocje i jedyny w swoim rodzaju humor, jakim autorka nas obsypuje. Na „Niepokorną Bestię”, piąty tom serii, czekałam chyba najbardziej ze wszystkich. Nie wiem, czy to ze względu na fakt, że to już koniec tej fantastycznej przygody 😭, czy może znaczenie ma kolor włosów Lady Annabel (uwielbiam rude włosy u kobiet i zawsze marzyłam, by takie mieć), a może to zasługa władczego i porywczego Jonathana. Być może na moje niecierpliwie wyczekiwanie miały wpływ wszystkie te rzeczy, ale jedno jest pewne, mój entuzjazm, gdy książka w pięknym złotym ubranku trafiła w moje ręce, sięgał zenitu.
Wychowana pod surowym okiem apodyktycznej matki Lady Annabel stała się ucieleśnieniem cnotliwości i pokory. Nigdy nie śmiała przeciwstawić się woli matki, to też ubierała się i czesała bardzo skromnie, przypominając raczej mniszkę niż pannę na wydaniu.
Jej cierpliwość i samokontrola zostały wyczerpane w momencie, gdy rodzicielka za jej plecami zaplanowała jej przyszłość przy boku zapatrzonego w siebie, konserwatywnego pastora.
Kiedy niespodziewanie w drzwiach rezydencji stanął dyrektor teatru, Jonathan Hawkins, dziewczyna postanowiła improwizować...
Nieco zdezorientowany Jonathan, który przybył do posiadłości Lady Brooke w interesach, domyślił się, że rudowłosa piękność potrzebuje pomocy. Bez problemu wcielił się w rolę narzeczonego panny Annabel, bynajmniej nie bezinteresownie, ale o tym powiadomi dziewczynę później...
„Zaborcza Bestia” to kolejna znakomita historia, którą my czytelnicy dzięki Melisie Bel możemy się delektować. Wiedziałam, nie, ja byłam pewna tego, że się nie zawiodę, że autorka nie pozwoli, by jej fani czuli się w jakikolwiek, nawet minimalny sposób rozczarowani.
Tego, że jestem pod absolutnym wrażeniem stylu Melisy, już zapewne wiecie, ponieważ powtarzam to za każdym razem, kiedy piszę o kolejnej jej powieści. Uwielbiam zatapiać się w jej historiach i chłonąć emocje, jakie w nie powkładała.
Pokochałam Lady Annabel. Cudownie było obserwować jak z nieśmiałej, niewinnej i niedoświadczonej dziewczyny staje się pewną siebie diablicą. W końcu, co się dziwić, jak za nauczyciela miała Bestię w ludzkiej skórze.
Annabel i Jonathan to zupełne przeciwieństwa, a jednak tworzą parę idealną. Ich spotkania za każdym razem sprawiały, że serce zaczynało mi mocniej bić. Powiedzieć, że między nimi wyczuwalna była chemia to mało. Kiedy tych dwoje przebywało w pobliżu siebie, czuć było takie napięcie, że dziwię się, jakim cudem książka nie zapaliła mi się w dłoniach. 🔥
A co do scen intymnych...no cóż. Melisa Bel maluje słowem, a tworzone przez nią obrazy pojawiają się w głowie czytelnika w wyniku czego, nie ukrywam, robiło mi się gorąco, a twarz ozdabiał rumieniec. Sceny te są opisane z tak wysublimowanym smakiem, że czytanie ich to czysta przyjemność.
Przykro mi, że „Zaborcza Bestia” kończy tę cudowną podróż. Będę wracać do tej serii jeszcze nie raz, a tymczasem myśli kieruję ku nowej przygodzie, w którą z chęcią wyruszę wraz z Melisą Bel.
Polecam gorąco.