Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl, za co serdecznie dziękuję. Dziękuję również Wydawnictwu Bellona za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
„Florentyna i Konstanty” to pierwszy tom serii „Zakładnicy wolności” autorstwa Niny Majewskiej-Brown. Pierwszy i na szczęście nie ostatni bowiem po przeczytaniu tej książki rośnie ochota na czytanie kolejnych tomów.
Osobiście jestem mile zaskoczona tą książką. Przede wszystkim muszę pochwalić przyjemny styl, w jakim autorka pisze. Jest on bardzo przystępny. Przyznaję, że narracja pierwszoosobowa nie jest moim ulubionym sposobem prowadzenia akcji, ale dość szybko można się przyzwyczaić, a opisywana historia staje się wciągająca i przyjemna.
Tytułowi bohaterowie żyją względnie spokojnie na małej wsi, która znajdowała się w rejonie należącym do zaboru pruskiego. Pozornie spokojne życie było jednak pełne trosk i niepokojów, tym bardziej że Konstanty oraz większość jego rodziny i przyjaciół, aktywnie angażowali się w sprawy organizacji powstań oraz walkę o wolność ojczyzny.
Kwestie historyczne w książce zostały poparte wieloma dowodami w postaci fotografii oraz kopii dokumentów, co uznaje za ogromny plus tej książki, bowiem świadczy to o dobrym przygotowaniu autorki do tematu.
Nie będę ukrywać, że historia nie jest moją mocną stroną. Nie mam aż takiej wiedzy, by odpowiednio odnieść się do poprawności historycznych wydarzeń, ale właśnie te fotografie dokumentów przekonują mnie, że jest to rzetelnie odwzorowana kolejność dziejowa.
Chciałabym poświęcić chwilkę Florentynie, bowiem ta kobieta jest kłębkiem sprzeczności. Stateczna pani domu, wzorowa matka i gospodyni. Typowo po kobiecemu interesuje się fatałaszkami, spacerami i wyprawami do teatru. Ot, zwykłe rozrywki kobiety wyższych sfer. Dlatego tym większym szokiem było dla mnie, gdy przeczytałam, że mimo wyżej wymienionych cech, Florentyna miała też nowoczesne i kontrowersyjne, jak na tamte czasy zdanie. Bliska była ruchowi sufrażystek, bez skrępowania wypowiadała swoje zdanie odnośnie praw wyborczych kobiet i chętnie poddawała się nowym wyzwaniom.
We „Florentynie i Konstantym” nie podobały mi się dwie kwestie. Otóż nie przemawia do mnie takie podawanie sporej ilości informacji historycznych w sposób klinicznie suchy, encyklopedycznie sztywny. Tutaj było tego całkiem dużo i choć rozumiem, że celem było przekazanie jak największej dawki wiedzy, to były momenty gdy czułam się znudzona.
Kolejną sprawą, tak naprawdę powiązaną z poprzednią, jest takie wybieganie w przyszłość za pomocą myśli Florentyny. Użycie sformułowań „ja jeszcze o tym nie wiem, ale w przyszłości wydarzy się to…” jest moim zdaniem niezbyt dobrym zabiegiem. Nasuwa myśl, że na siłę zmusza się czytelnika do poznania jak największej dawki informacji i zatraca formę powieści.
Dodam jeszcze, że odrobinę zdenerwowałam się, gdy pod koniec książki zostało mi zaspojlerowane, co wydarzy się w dorosłym życiu córek. Myślę, że jednak wolałabym się zaskoczyć, czytając kolejne tomy.
To tyle, jeśli chodzi o minusy tej powieści. W ogólnym rozrachunku ta książka ma jednak zdecydowanie więcej plusów niż minusów, dlatego oceniam ją na 7/10 i polecam wszystkim czytelnikom, którzy lubią powieści z historią w tle.