Książka wciąga od pierwszej strony i pierwszego większego opisu - oto znajdujemy się na zupełnym odludziu. Jest zima, głucha cisza, a wyobraźnia pracuje! W dodatku Yrsa już od początku stara się nam podnieść ciśnienie i zaostrza apetyt na więcej. Plastyczne opisy świata przedstawionego budują nietuzinkową atmosferę, a dobitne i jednoznaczne (a czasem nawet i pojedyncze) słowa potrafią zmrozić krew w żyłach. Słyszałam, że wiele osób jest zawiedzionych sposobem wyrażania się głównych bohaterów, którzy nie raz zarzucają nowomową: "Pliz", "dżizas", czy "zajebisty". Mnie też to trochę raziło na samym początku, ale z drugiej strony... zdarza mi się powiedzieć tak samo! Sądzę, że będąc na miejscu Katrin, Gardara, czy Lif zarzuciłabym podobnym tekstem i byłby on przez resztę moich kompanów odebrany jako całkowicie naturalny i oczywisty.
Co zdumiało mnie w tej historii naprawdę mocno, to fakt, że bohaterowie mają za sobą pewien bagaż doświadczeń, nie dadzą się jednoznacznie zaszufladkować i posiadają ciekawe portrety psychologiczne. O to trudno w filmach grozy (a raczej "grozy").
Powieść, gdy usuniemy na bok horror i wątek kryminalny, porusza bardzo ciekawe problemy - alienacji, akceptacji, samotności, szczerości, wybaczenia, wierności oraz słuszności zadręczania się myślami "Co by było, gdyby...". Nie jest to oczywiście jakoś szczególnie mądra, czy pouczająca lektura, z której da się wyciągnąć pewne wnioski na całe życie. Nie. Ale z pewnością jest to historia, która zapadnie w pamięć na tyle długo, by mieć pewność, że czas spędzony przy lekturze nie poszedł na marne.
Teraz o samym horrorze słów kilka, bo w tym miejscu pokładałam wielkie nadzieje. Nie jestem typem nieuleczalnego tchórza, ale ze skały też nie powstałam. Uwielbiam horrory psychologiczne, więc wszystkie teksańskie masakry ich twórcy mogą sobie wsadzić... między bajki, bo straszne to one nie są. Mnie trzeba zadziałać na wyobraźnię, zamącić trochę w głowie, zasiać ziarno niepokoju. Wtedy budząc się w nocy idę do toalety uzbrojona w dzidę z Biskupina i unikam wszelkich luster, otwartych przestrzeni, a kontakt wzrokowy nawiązuję jedynie z posadzką. Czy "Pamiętam Cię" zadziałała mi na psychikę? Nie. Po lekturze spałam jak dziecko, a poziom stresu przy nocnej wędrówce miałam tak niski, że gdybym nawet zderzyła się z jakimś duchem chłopca, to pogłaskałabym go po głowie i poszła dalej (najwyżej bez jednej ręki...). Oczywiście nie twierdzę, że lektura nie była w ogóle straszna, bo Yrsa postarała się o kilka naprawdę mocnych momentów, podczas których moje serce biło ciut szybciej, ale wraz z zamknięciem książki zapominałam o opuszczonej osadzie i skrzypiącej posadzce.
Mocno na plus zaskoczył mnie bardzo ciekawy wątek kryminalny i odkrywanie kolejnych etapów w śledztwie. W "Pamiętam Cię" nie zabrakło zwrotów akcji. Niemniej jednak końcówka mnie rozczarowała - a gdzie jakiekolwiek wyjaśnienie motywu?! Jestem czytelnikiem lubującym się w domyśleniach i dopowiedzeniach, ale muszę mieć ku temu odpowiednie fundamenty...
Podsumowując: Polecam. Mimo niedociągnięć i paru wad, książka wciąga i gwarantuje dobrą zabawę. Tył okładki nie kłamał - jak już pozna się Yrsę, to ma się ochotę na kolejne jej książki :)