Ta książka przyciągała mnie do siebie od samego początku. Posiadała to wszystko, co powinna mieć każda lektura, by po nią sięgnąć bez głębszego zastanowienia. Przede wszystkim bajeczną okładkę. Ta jest stonowana, utrzymana w zaledwie trzech kolorach, lekko rozmyta. Pozycja wyposażona jest także w intrygujący tytuł i opis. Ja nie potrafiłam mu się oprzeć. Powieść o Aniołach? Wchodzę w to!
"Niektórzy Aniołowie Stróże są wysyłani na ziemię po to, aby strzec swojego rodzeństwa, swoich dzieci i osób, które były im bliskie za życia. Ja wróciłam do Margot. Do samej siebie. Jestem swoim Aniołem Stróżem, klasztornym skrybą spisującym biografię żalu, plączącym się we wspomnieniach, porwanym przez tornado przeszłości, której nie mogę zmienić."
Główna bohaterka książki, Margot, ma doglądać na ziemskim padole samą siebie jako Anioł. Doświadczyć swojego życia raz jeszcze. Dostrzec błędy, które popełniła i w miarę możliwości je naprawić. Wiedząc, że nie będzie to niestety ani łatwe, ani przyjemne. Aniołowi Stróżowi wolno ingerować w wolę podopiecznego tylko za pomocą śpiewanych pieśni lub dobrych rad podszeptywanych na ucho. Ale bądźmy ze sobą szczerzy - ilu ludzi podąża za głosem swojej intuicji?
Byłam pewna, że w moich dłoniach spoczywała książka lekka, łatwa i przyjemna. Ot, że czeka mnie czysta, szybko przemijająca radość płynąca z czytania niewymagającej historii fantastycznej! Bardziej pomylić się nie mogłam. Elementy fantastyczne w tej powieści zostały ukazane subtelnie i delikatnie. Dawka w sam raz, by nie obrazić niczyich uczuć religijnych, nie popaść w skrajność i uraczyć czytelników podmuchem ciepłej, dobrej energii na pożegnanie.
Zazwyczaj unikam pozycji, które opisują historię człowieka od jego narodzin do śmierci. Wydaje mi się to po prostu nudne. Z Margot było inaczej. Pokochałam ją już od pierwszych stron. Współczułam jej i sama chciałam ingerować w jej wybory, gdyż niejednokrotnie były one bezdennie bezsensowne (tak, jak u każdego normalnego człowieka, który robi coś bez przemyślenia daleko idących konsekwencji). W pewnym momencie stałam się nią samą. Na samym początku - wystraszonym, małym dzieckiem, które potrzebuje odrobiny miłości. Na końcu zaś - silną, doświadczoną przez życie kobietą. Także pragnącą ciepła, bezpieczeństwa i zrozumienia.
Historia Margot jest trudna. Wypełniona cierpieniem po same brzegi. Złożona ze złych wyborów, przyzwyczajeń i nieodpowiednich dążeń. Przedstawia nam zło tego świata, które podsycają demony, ale które kiełkuje w nas - zwykłych ludziach. Nie jest jednak banalna, a już na pewno nie naiwna i "lgnąca" do czytelnika.
Wiem, jak większość ludzi reaguje na słowo "bestseller". Albo na zdanie "Ta współczesna książka ma drugie dno". Ale muszę to napisać: Ten bestseller naprawdę posiada przesłanie! Bardzo piękne i ludzkie z resztą. Opowieść o Margot pokazuje nam, że warto mieć nadzieję na lepsze jutro. Warto marzyć i przebaczać. Podnosić się za każdym razem, gdy się upadnie i mocno wierzyć. A wszystkie swoje wybory rozważać powoli i dokładnie. Tak, by później nie żałować.
Książkę czytałam z wypiekami na twarzy. Kłębiły się we mnie tysiące emocji, ale równocześnie osiągała mnie błogość, subtelność chwili i lekkie rozleniwienie. Nie zliczyłam nawet ile razy płakałam, przewracając kolejne strony powieści. Podczas lektury sama zastanawiałam się, kto został moim Aniołem Stróżem. I gdzieś tam, głęboko w sercu, mam nadzieję, że ta jedna konkretna osoba, o której pomyślałam, właśnie nim jest.
"Zawsze przy mnie stój" porusza. Uspokaja. Daje nadzieję.