"Położyłem lewą rękę na potylicę bandyty, w dłoń zakłuły mnie zimne iskierki ohydy, a zaraz później palce całkiem zgięły się w skurczu. Mieszkający w duszy marionetki diabeł nie od razu pojął, co się dzieje, a potem było już za późno. Jednym ruchem wyrwałem nieczystego, skręciłem go jak mokrą ścierkę, wycisnąłem zeń całą moc. Opętany zaczął się rzucać, wygiął się w łuk, z nosa i ust puściła mu się krew. Agonia trwała niedługo. Wkrótce przestał oddychać i znieruchomiał". [s. 103]
(Nie martwcie się, to jeden z niewielu opisów w książce Kornewa 😉)
Przyznam się: zaciekawiła mnie okładka
Młody, niczego sobie mężczyzna, w kostiumie jako żywo przypominającym Van Helsinga, i widmowe łapy. Czego tu nie lubić?
Zlekceważyłam napis "Egzorcysta, tom II", ponieważ nie pierwszy i nie ostatni raz zaczynam cykl nie od początku. Jeśli mi się podoba - cofam się i cieszę się tym, jak się przygoda zaczęła. Cykle zwykle są tak napisane, by pomóc się czytelnikowi odnaleźć. Wiem, co mówię.
Książkę czytałam w upalny, bardzo upalny weekend.
Nie miałam ani siły, ani ochoty na nic, co by mi jakoś duszę zaszczypało czy nawet (apage!) miało mnie intelektualnie i duchowo rozwinąć. Chciałam czytać i się lekturą bawić, siedząc w cieniu i licząc na to, że się ochłodzi. I bawiłam się całkiem nieźle.
Główny bohater, Sebastian, pędzi przez narrację, walczy, zabija, wkurza się i frustruje. O wszystkim tym informuje expressis verbis. Czytelnik niczego się nie musi domyślać, nic nie zostaje w cieniu, w niedopowiedzeniu.
Autor prowadzi czytelnika przez przygody w kilku nurtach: Sebastiana - który mówi do czytelnika w pierwszej osobie i w którego częściach są w zasadzie tylko dialogi; Białego Rycerza, który jest nieco bardziej refleksyjny i, ale także nie przesadzajmy z tym określeniem; Pisarza, którego postać jest ciekawa, ale sama narracja niczym się nie wyróżnia, i wreszcie Mrocznego Setnika, który snuje się po akcji i wreszcie okazuje się, po co on w ogóle w książce jest.
"Nie próbował oswobodzić przyciśniętych do boków rąk, tylko kopnął w krocze zbliżającego się ze sztyletem porucznika. Mairis zgiął się w pół, a uchwyt trzymającego Richarda piechura nieco osłabł. Kapitan wykręcił się jak piskorz, wyrwał i wyjął miecz. Ledwie zdążył sparować wypad znów rzucającego się do ataku porucznika i sam sparował". [s. 320]
To popisy Białego Rycerza, vel Richarda, vel kapitana. Wszyscy bohaterowie potrafią się bić, bo jakżeby inaczej, prawda?
Przedstawiam głównych bohaterów z czytelniczego obowiązku. W zasadzie narrator mógłby mieć i jedną perspektywę, niewiele by to zmieniło. Ale i nie o to chodzi. Chodzi o akcję.
A akcja jest - jak w grach: quest, kilka wymian zdań, które mają pokazać, kto jest większy smartass lub asshole - zależy, potem pijemy, śpimy i ruszamy na kolejny quest. Bohaterowie idą "przez mapę", co rusz deklarując, że "teraz to już będzie cieżko. No, teraz to nie damy rady. Choroba, ale ciężko". I co? I nic. Quest, rach-ciach, kolejny level. Na czym polega kłopot z tą walką z najeźdźcami, skoro włos im z głowy nie spada, a jedyne, co im grozi, to kac? Nie wiem! Ale to zupełnie nie jest ważne, bo akcja pędzi tak, że nie ma czasu na myślenie.
Prócz głównych bohaterów pojawia się chmara cała postaci pobocznych. Nie próbowałam ich nawet zliczyć. Dużo ich, niektóre wnoszą coś do akcji, inne są tylko po to, by umrzeć w spektakularny sposób, by coś podać, przynieść, albo by płakać na czyimś grobie.
I przechodzę do mojego kłopotu - kobiet...
Nie ma ich dużo. Pojawia się dama o imieniu Solla, będąca władczynią jakiegoś państewka, jest i jej następczyni, pojawia się jej dwórka (to ta, która płacze), wcześniej jakaś dziewczyna setnika, są dziewki w oberżach. Koniec. Żadna z kobiet nie ma osobowości, a nawet twarzy. No tak, no.
Szkoda, bo świat powieści nie jest skonstruowany źle. Nie, fajnie jest pomyślany, spójny i taki, że chciałabym w niego wejść głębiej. Niestety - nie da się, bo nie ma żadnego "głębiej", podobnie jak nie ma w nim kobiet. Ba! Nie tylko niewieścich charakterów brak, bohaterowie nie mają psychologii, nie mają przemyśleń, ich motywacje nie są mi znane.
Najciekawsze jest to, że w sumie nie bardzo mi to przeszkadzało. Książka Kornewa jest tak napisana, żeby chwycić i wciągnąć, sensy i psychika niech idą w diabły! Akcja się liczy!
"Światła z płonących sosen miałem aż nadto, a i zimno odpuściło, nie będąc w stanie walczyć z pożerającym drzewa ogniem. Wyjąłem sierp i odmawiając cicho modlitwę, obszedłem nakreślony krąg. Opętany zakrzyczał, rozsieczone srebrnym sierpem cienie roztopiły się, a wewnątrz pentakla pojaśniało. [...] Wstąpiłem w krąg. Rozciągnięty brodacz zaczął się skręcać w rozpaczliwych próbach wyrwania kołków, ale uklęknąłem mu na piersi i przycisnąłem do ziemi. Koniuszkiem srebrnego ostrza na czole opętanego skomplikowany symbol, a potem mało delikatnie trzasnąłem go rękojeścią między oczy i wykrzyknąłem krótką formułę wygnania.
Diabła natychmiast wyrwało z duszy człowieka i rozwiało na podobieństwo dymu zdmuchniętej świecy. Brodacz zamarł bez czucia. Podniosłem się z jęknięciem, spojrzałem na lecące w ciemne niebo iskry, a następnie zacząłem doprowadzać ubranie do porządku". [s. 419-420]
Jednymi z niewielu opisów, które nie dotyczą walki lub ucieczki po jakimś zabójstwie, to opisy egzorcyzmów. Zwykle krótsze niż ten zacytowany powyżej.
Jak widzicie - w tej książce ma się dziać. Nawet trudne rzeczy są proste, a dylematy zajmują dwa-trzy zdania. Max dwa-trzy zdania. Tego chciałam i tego oczekiwałam, dlatego nie marudzę (więcej). "Żniwiarz" Pawła Kornewa to ciekawa przygodówka, dzięki której przetrwałam bardzo gorący weekend.
Zatem: akcja, akcja, akcja! Tego szukacie? To dostaniecie.
Dobra, miałam już nic nie pisać, ale muszę. Rany julek, redakcja! Kuleje odrobinkę. A cykl Kornewa zasługuje na to, by dać mu szansę, potrzebuje zatem więcej staranności. Czego życzę następnym tomom.
Książkę dostałam z Klubu Recenzenta portalu nakanapie.pl
PS. Wiem, że bohater nie jest Kozakiem. Jest kozakiem. ;)