„Najpierw będzie go interesowało wszystko, co mówisz. Będzie patrzył na ciebie jak na impresjonistyczny pejzaż wśród niezrozumiałej sztuki nowoczesnej. Zapamiętaj to spojrzenie bardzo dobrze. Za parę lat będziesz marzyć, by chociaż jeszcze jeden raz tak na ciebie spojrzał. Będziesz wiele mówić, żeby znowu poczuć na sobie ten wzrok, ale im więcej słów z siebie wyrzucisz, tym mniej on będzie słuchał...” (Marta Bijan, Melodia mgieł dziennych)
Przyzwyczaiłam się już do tego, że Wydawnictwo Mova wydaje bardzo dobre książki. Nie przeczytałam w tym roku jeszcze żadnej która w jakiś sposób nie pozostała by na dłużej w mojej pamięci. Nie inaczej było i tym razem. Melodia mgieł dziennych to debiut literacki Marty Bijan. I jak na debiut ta wszechstronna artystka wypadła bardzo dobrze. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że to nie jest książka dla każdego i zapewne wielu osobom nie koniecznie przypadnie do gustu. To metaforyczna i melanchoniczna proza, przez co pewnie dla niektórych trudniejsza w odbiorze.
Narratorką w Melodii mgieł dziennych jest Es. Es ma wielki talent- pisze teksty, śpiewa, komponuje. Kiedyś miała szansę zostać sławną artystką, jednak wzięły nad nią górę jej kompleksy i niskie poczucie własnej wartości. Pewnego dnia jednak zbiera się na odwagę i postanawia złożyć swoje demo w wytwórni muzycznej. Tam przypadkowo poznaje zupełne przeciwieństwo siebie – głośną i rzucającą się w oczy Melodię. Melodia jest dokładnie taka jak Es chciałaby być. Splot różnych zdarzeń powoduje, że Melodia i Es nawiązują współpracę. Es zostaje menedżerką młodej artystki. Staje się matką jej sukcesu, poprzez swoje teksty i pomysły na jej karierę. Melodia śpiewa to, co skomponuje jej menedżerka. Szybko zdobywa szczyty list przebojów i popularności. Dzięki Es Melodia staje się muzyczną ikoną. Jednak to tylko jej sceniczny wizerunek, pod którym ukrywa skłonność do uzależnień, bierność i brak charyzmy.
Tymczasem Es przelewając swoją twórczość ma Melodię sama stopniowo staje się coraz bardziej niewidzialna. Coraz częściej wraca do bolesnych wspomnień sprzed kilkunastu lat. Do zdarzeń, które trwale utworzyły rysy na jej osobowości, a teraz wracają do niej ze zdwojoną siłą.
Relacja jaka wytworzyła się pomiędzy kobietami nie zaprowadzi nas niestety do szczęśliwego finału.
To bez wątpienia była bardzo smutna książka. Pełna tęsknoty, straconych złudzeń i niespełnionych marzeń. Niewielka objętościowo, ponieważ liczy nieco ponad 170 stron, ale jednocześnie przepełniona emocjami. Niektórzy zarzucają Marcie Bijan chaotyczność. Ja natomiast uważam, że autorka bardzo dobrze wiedziała co i w jakiej kolejności chce przekazać czytelnikowi. Jak puzzle, jak układankę, składamy życie Es. W końcu otrzymujemy jej pełny obraz i zaczynamy rozumieć jej postępowanie.
W Melodii mgieł dziennych ciągle słychać muzykę. Widać, że autor to artysta (być może znacie utwory Marty Bijan), który swoją muzykalność przelał na papier.
Melodia mgieł dziennych była dla mnie ciekawym doświadczeniem czytelniczym. Chętnie sięgnę kiedyś po inną prozę autorki, jeśli tylko się ukaże.