Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "kawe nad prost", znaleziono 4

Było gorąco. Jakieś kobiety wyniosły wiadro z kawą, czy kilka wiader, i rozdawały wszystkim. Były rozczulająco dobre, pogodne. (…) Mój Boże! Ile w tej Warszawie było wtedy dobroci. Po prostu dobroci. Ile!
To wszystko jest względne [...] Czasami do szczęścia potrzeba niezrównanie więcej, a czasami sporo mniej. Teraz szczęście dla ciebie to filiżanka kawy. Jutro może okazać się, że kubek soku z kiszonej kapusty, na kaca. Po tygodniu - nowe buty. A pamiętam czasy, gdy szczytem marzeń był zwykły kawałek chleba, Łyk wody. Albo po prostu żeby nie bolało...
Nagle łyżeczka rzucona przez jedną z kobiet — ciągle brudna od mieszania kawy — przeleciała ponad blatem, zatoczyła spłaszczony łuk nad krawędzią zlewu i wylądowała z brzękiem i głośnym chlupnięciem w misce z wodą, która rozprysnęła się na boki po ściankach zlewu.
To mógł być Marek… Wczoraj to on mógł być jak ta łyżeczka.
Gdy ta myśl w pełni do mnie dotarła, zrobiło mi się ciemno przed oczami, nogi osłabły i gdyby nie ściana pod ramieniem, pewnie bym upadł. To mógł być Marek. Mógł skoczyć. Odebrać sobie życie. Tak po prostu. W jednej chwili tam był, a w następnej — mogło go nie być. Gdyby nie kobieta na moście…
Wlewałam w siebie kolejną mocną i gorącą kawę. Tak mocną, że paliła mi serce i tak gorącą, że paliła mi usta, zmywała resztki doskonałej szminki kupionej za sumę, która w Ugandzie pozwoliłaby jakiemuś człowiekowi przeżyć pół miesiąca. Ale nie myślałam o tym, nie kalkulowałam biedy i zbytku, bo myślałam tylko o sobie, skoncentrowana, zdecydowana, uparta. Siedziałam w kawiarni koło kina Femina i rozpatrywałam własną sprzeczność. Wywalam kawę za kawą, żeby się pobudzić, żeby wyraźniej widzieć kształty przemijającej Warszawy, ten prosty zgiełk toczący się na ulicy, a przecież tak naprawdę, to najchętniej przestałabym istnieć. Uparcie czekałam w tej kawiarni na kogoś, kto miał przyjść i omówić to czy tamto, odnieść się do ostatecznej wersji tłumaczonego przeze mnie dokumentu. Ale to czekanie było puste. Jak figury przemykające w początkach warszawskiej jesieni. Wszyscy tacy sami albo bardzo podobni, jakby spokrewnieni, jakby indywidualność nie istniała i była tylko wymysłem szkoły filozoficznej, przeterminowanym programem nauczania i wykładania. Jakby ludzie przejęli hasła wkładane im do głów, żeby każdy był jak każdy, żeby wszyscy byli tacy sami, ewentualnie z podziałem na łatwe do wyodrębnienia grupy. Nagle pośród tych figur zobaczyłam dziewczynę w niebieskim płaszczyku. Niosła całe naręcze astrów, takich zapowiadających już przymrozki, ewidentnie niedoskonałych. Dziewczyna ominęła grupkę rozklekotanych staruszek na przystanku autobusowym, jakby staruszki w ogóle nie istniały i przeszła zamyślona obok wielkiego plakatu modelki reklamującej „coś” zapewne ekstrawaganckiego. I nagle zderzenie urody modelki z plakatu i urody dziewczyny z kwiatami stało się nagłym i wszechogarniającym dysonansem. Tamta kobieta z plakatu była niczym, ta dziewczyna z astrami (dziewczyna astralna?) była wszystkim. To jej maharadża powinien składać u stóp najcenniejsze szmaragdy tego świata, to dla niej Schubert powinien napisać serenadę znoszącą umieranie, to ją powinien namalować Tycjan na wszystkich sklepieniach nieba, to ją powinien sławić w swojej pieśni silny zbójnik grasujący w górach, to ona powinna zainspirować Kartezjusza do porzucenia odróżnienia pomiędzy res extensa a res cogitans, to dla niej Derrida wymyśliłby nową wersję różni przynoszącej nadzieję i radość nie-do-ogarnięcia, to z jej powodu wygasłyby wszelkie wojny o ropę naftową i gaz, a mężczyźni przybywaliby, żeby pobyć przez chwilę w blasku dziewczyny astralnej, żeby nasycić się nią, niczego jej nie odbierając, nie kierując się żądzą ani żądzą zysku, wiedza i władza przestałyby być tym samym, nastąpiło wielkie uwolnienie człowieka.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl