Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "leto debska", znaleziono 9

Przez te trzy lata nasze życie miało określony rytm. Nie był to może dobry rytm, nie taki, do którego chciałoby się tańczyć, ale dawał jakieś oparcie
Czy to wystarczy, aby takie urodzenie w przysłowiowym czepku dawało szczęście i powodzenie na całe życie? Jak to się sprawdziło przez następne lata wojny, później zależności i wreszcie wolności? Czy to miało jakieś znaczenie w ciągu kolejnych lat?
Sama kocha góry i raz na trzy lata jeździ do Zakopanego, do ośrodka Ministerstwa Zdrowia na dwutygodniowe wczasy, ale żeby narażać życie, szczególnie gdy się przeżyło wojnę? Nie potrafi tego zrozumieć, choć od lat widzi radość, jaką synowi daje wspinaczka.
Miał już swoje lata, a przeżyte wojny i ciężkie czasy odcisnęły na nim piętno. Bez ręki już dawno nauczył się żyć. Czasem żartował, że zapomina o jej braku. Jednak każdego roku dochodziły kolejne problemy zdrowotne. Tadeusz był twardy jak skała i niczego nie dawał po sobie poznać, jednak Sabina wiedziała, że traci siły.
- Mówi się... że my, przemyślanie... stale chodzimy albo pod górę... albo z górki... - odezwała się podczas jednej z takich przerw, rozpaczliwie próbując wyregulować oddech. - Kiedyś pod tę... górkę się wbiegało... teraz ledwie człowiek... daje radę się wdrapać... idąc noga za nogą... Lata lecą, drogi panie Jakubie... Niech pan korzysta z młodości.
A jednak. Trzy lata nie piję. Na pijanych patrzę z litością, jak na ludzi chorych i nieszczęśliwych. Każdy przypomina mi o tym, że tak niejeden raz wyglądałem. Są jeszcze tacy, którzy namawiają do picia, inni nie namawiają i nie pozwalają namawiać. Większość natomiast nie daje wiary zapewnieniom o abstynencji. Kiedy wreszcie uwierzą? Po czterech, po sześciu latach?
Kiedy wreszcie uwierzą, że pętla nie musi się zaciągnąć, jeśli jest w człowieku ambicja?!
Kronikarz opowiada o Bremerholmie. Przeszła już jego pierwsza młodość, więc narzeka na swój wiek, lata, które przeżył, pobieliły mu włosy na skroniach, ale nie uczyniły go mądrzejszym, przyniosły mu najwyżej trochę więcej doświadczenia, ale te wszystkie słowa nie znaczą nic, są jak piękna szkatułka, w której chowamy zmęczenie, klęski, rozczarowania i rezygnację. Jedyna sprawność, jakiej się od nas naprawdę wymaga, to sztuka żegnania się. Do nikogo z nas życie nie przychodzi z pustymi rękami, ale i nie odchodzi z niczym, na pewno. To, co daje nam jedną ręką, zabiera drugą. Pożycza nam najpiękniejsze istoty, najpiękniejsze rzeczy, ale nie po to, byśmy mogli je zachować na zawsze. Pokazuje nam je, żeby stwierdzić, czy potrafimy się z nimi rozstać.
Książki były jej ocaleniem. W dzieciństwie miała półeczkę z ulubionymi książkami dziecięcymi, które kochała tak bardzo, że czytała je na okrągło. Jednak po pobycie w szpitalu, długiej podróży i wielu zimnych dniach na posępnych korytarzach Idlewild stały się one czymś więcej niż tylko wciągającymi opowieściami. Dawały życie, ich strony były równie ważne jak oddychanie.
Nawet teraz, siedząc na lekcji w klasie, Sonia muskała palcami pożółkłe strony podręcznika do łaciny, jak gdyby ich faktura mogła ją uspokoić. Pani Peabody rozwodziła się przy tablicy o koniugacji czasowników, a dziesięć dziewcząt wierciło się na krzesłach. (…) Sonia znała już ten materiał. Lata temu przebiła się przez podręcznik znacznie dalej; nie mogła nic na to poradzić. Idlewild nie obfitowało w książki. W szkole brakowało biblioteki, nie prowadzono zajęć z literatury, nie pracowała w niej życzliwa bibliotekarka, podająca „My Friend Flicka” z uśmiechem na ustach. Jedyne książki nadsyłali przyjaciele i rodzina, niektóre szczęściary mogły przywozić je z bożonarodzeniowej wycieczki do domu. Skutkiem tego w Idlewild każda książka, nieważne jak durna czy nudna, przechodziła przez setki głodnych lektury rąk, aż w końcu rozpadała się na pojedyncze kartki, które często wiązano razem elastyczną gumką, a później kolejne strony zaczynały ginąć w nieznanych okolicznościach. Gdy brakowało dostępu do jakichkolwiek innych pozycji, najbardziej zdesperowane dziewczęta sięgały po podręczniki.
Posterunkowy Lombard jako niepodważalny dowód demoralizacji owych wyrzutków dołączył sodomiczny wiersz napisany przez nich do spółki, który to utwór agenci przechwycili dystrybuowany w Dzielnicy Łacińskiej. Wiersz nosi skandaliczny tytuł „Sonet do dziury w dupie” i zawiera obsceniczne sformułowania dobitnie dezawuujące sprzeczne z naturą upodobania delikwentów, w rodzaju „amarantowy bratek”, „omdlewająca koncha”, „niebiańska tuba” czy „pieszczotliwy flet”, i gdzie opisywane są „wilgotne od miłości, obrzeżone haftem, białe pośladki”, „pokorne kucanie na mchu” i inne ekscesy, a wreszcie potwierdzony jest fizyczny coitus.
Również sprawozdanie z badania lekarskiego oskarżonego Verlaine’a, przeprowadzone przez doktorów Semala i Vlemincksa, sąd uznał za okoliczność obciążającą. Stwierdza się w rzeczonym sprawozdaniu, że penis oskarżonego jest krótki i cienki, zaś żołądź jest mała i zwęża się ku czubkowi, co wskazywałoby na pederastię aktywną. Natomiast odbyt daje się rozewrzeć nader łatwo poprzez lekkie rozchylenie pośladków na głębokość około trzech centymetrów. Tym sposobem obnażony zostaje powiększony lejek (infundibulum), który przypomina ścięty stożek z wklęsłym wierzchołkiem. Mimo że fałdy zwieracza zaciskają się prawie normalnie, także pederastię bierną uznano za wysoce prawdopodobną.
W tych warunkach skazanie Paula Verlaine’a na dwa lata więzienia i dwieście franków grzywny zdaje się być łagodną karą, jakkolwiek była to kara ipso iure maksymalna. Wycofanie skargi przez poszkodowanego Rimbauda nastąpiło po terminie i nie wpłynęło na bieg sprawiedliwości.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl