Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "smaku spania", znaleziono 18

Kątem oka zauważyłem, że tata jest już pijany. Pod łóżkiem, na którym spał, stała butelka taniego wina o wszystko mówiącej nazwie "Bizon". Nie do wypicia - siarka pomieszana z owocami. Smak bez znaczenia, byle kopał. Koszt: dwa pięćdziesiąt. Do ogarnięcia nawet dla ekipy żuli, których w moim mieście akurat nie brakowało.
Nie mając wyboru, rodzice niechętnie pogodzili się z decyzją córki. Zaślubiny Charlesa Fryderyka Stuarta i Elisabeth Anne Lightbody odbyły się trzeciego maja roku tysiąc sześćset trzydziestego dziewiątego w królewskiej kaplicy zamku Windsor. Para natychmiast opuściła dwór królewski i nieczęsto go od tej pory odwiedzała, za­dowalając się życiem na wsi w majątku Charliego, Queen's Malvern.
Kazał przyprowadzić dziewczynę do jego ma­łego domu w Londynie, gdzie chciał się z nią rozmó­wić. Przysiągł sobie, że Bess nie poślubi bękarta. Uwaga króla, jakoby krew rodu Lightbody nie do­równywała szlachetnością krwi królewskiego bękarta tylko go rozwścieczyła.
Obecnie trudno było znaleźć okazję do przebywania w towarzystwie, w którym córka księcia mogłaby znaleźć odpowied­niego męża. Wielu mężczyzn chętnie poślubiłoby Autumn dla jej urody i majątku, nie zważając na jej wiek, ale w ich rodzinie córki miały przywilej wycho­dzenia za mąż z miłości.
Westchnęła głęboko, zastanawiając się, dlaczego nie może, nawet teraz, zapłakać szczerze nad biednym Nedem i jego przedwczesną śmiercią. Nie kochała go, ale z pewnością lubiła, no i zaczęli się już zaprzyjaźniać. Co ze mnie za dziwadło, zapytywała samą siebie. Mimo to spała dobrze, znużona nocnym czuwaniem.
Nagle uświadomiła sobie okropną prawdę: nie wie, co ma ze sobą zrobić. Ponieważ była żoną Neda od niespełna miesiąca, nie zdążyła jeszcze poznać Hill Court ani związanych z rolą pani domu obowiązków. Jak, u licha, spędzają czas wdowy? Jak powinna się zachowywać?
Czy książę mógł jej nie kochać? Czy jakikolwiek mężczyzna mógł jej nie kochać? Ponownie wyszła za mąż za Szkota i dała mu trzech synów. Jej najstarsza córka z drugiego małżeństwa była mężatką z dwójką dzieci. Tak wiele osiągnęła w czasie tych dwudziestu lat, podczas gdy on miał tylko wspomnienia o niej. Do tej pory mu to wystarczało.
Ze smutkiem muszę przyznać, nawet gdyby Rzym miał mnie obłożyć ekskomuniką za samą myśl, a nie za wypowiedzenie tego na głos, że przeklęta kobieta miała rację.
Oparta o reling statku obserwowała poranne mgły, które niczym blade, srebrzyste wstążki rozwiewały się, odsłaniając połacie niebiesko białego nieba. Zastanawiała się, jaka naprawdę okaże się Irlandia i czy w końcu odnajdzie tu miłość. Czy miłość jest jej w ogóle pisana?
Przestraszyłaś mnie na śmierć, dziecko. Teraz jednak chodź. Twoja matka i ojciec chcą cię widzieć natychmiast w wielkiej sali. Spiesz się, skarbie. Nie chcesz chyba być nieposłuszna wobec rodziców.
Spalili wieś i zamordowali wszystkich, kto tylko wpadł w ich ręce. Nie okazali zmiłowania nikomu – ani starcom, ani dzieciom, tak mówią ci, którzy zdołali zbiec do dworu. Zabiją nas wszystkich, kiedy tu wejdą.
Zabiją wszystkich, których tutaj znajdą. Adair znaleźć nie mogą. – Jak przed nimi uciec, milordzie? – zapytała niania. Wprawdzie nie była już pierwszej młodości, ale nie była jeszcze stara. Chciała żyć. – Pod nami jest tunel. U jego wylotu znajdziesz konie, osiodłane. W sakwach jest zapas jedzenia na kilka dni. I woda. Do jutra o tej porze napastnicy powinni już się stąd zabrać. Wtedy wyruszysz na południe, Elsbeth.
Frances przybywa do nas, by uciec przed oszczerstwami ze strony niedoinformowanych plotkarzy, których życie jest tak jałowe, iż muszą rozpamiętywać w kółko ten nieszczęsny wypadek.
Nie wniesiono oskarżenia, i nawet jej nie przesłuchano. Jeśli zdołasz powściągnąć niezdrową ciekawość, drogi chłopcze, będziesz musiał się tym zadowolić. Kiedy przedstawimy Frances na dworze, plotki wybuchną z nową siłą, ale po jakimś czasie kolejny skandal odwróci uwagę towarzystwa i sprawa pójdzie w niepamięć.
Ale niech tylko ktoś poważy się dać ci odczuć, że z twoim pochodzeniem jest coś nie tak, natychmiast stajesz się wyniosły i lodowaty. W końcu twój dziadek był przecież królem Anglii i Szkocji, twój ojciec jego dziedzicem, a poprzedni król twym ukochanym wujem.
Miłość to troszczenie się o kogoś bardziej niż o siebie samego. To pragnienie, żeby ta osoba była szczęśliwa. To umiejętność oddania się całkowicie tej osobie, ale tak, że nie traci się własnej tożsamości.
O wiele lepiej jest być dziedzicem i następcą, niż tylko młodszym synem. Bycie młodszym synem to żadna satysfakcja.
Jerzy S. Łątka, Zemsta zza grobu Stanisława Pytla. Historia okrutnej zbrodni w Brzozowej” Brzozowa, 17 stycznia 1945 28 lutego 1947 r. świadek Mieczysław Potępa zeznał: „Słyszałem tylko z opowieści ludności, że bandyci przed dokonaniem napadu pili wódkę u Stępka Franciszka w Brzozowej odgrażając się, że dzisiaj zrobią porządek z Pytlami, to znaczy Wójcikami”. Bandyci, którzy się odgrażali, to Eugeniusz Nicpoń i Józef Gągola. Z zeznania Jana Pytla, brata Antoniego: popołudnie 17 stycznia 1945 r., szedł z Janiną Studzińską i Bronisławą Kaczorowską, aby zemleć zboże na chleb, i koło stodoły Jana Gniadka zobaczył Józefa Gągolę i Eugeniusza Nicponia. Gągola schronił się w krzakach, a Nicpoń podszedł do Pytla, „zahaltował, wylegitymował po rusku” i przyłożył mu rewolwer do głowy. Pytel i kobiety zaczęli Nicponiowi mówić po imieniu, że go poznają i żeby się nie wygłupiał. Nicpoń powiedział wtedy, żeby wracali do siebie. On i jego kompan udali się zaś w stronę domu Antoniego Pytla. Po drodze odwiedzili Jana Gniadka. Nicpoń zażądał pół litra wódki, dostał tylko ćwiartkę. Wypili. Wychodząc, Nicpoń zabrał worek znajdujący się w sieni. Półtorej godziny przed podpaleniem „Ołów” (Franek z blizną) odwiedził Marię Pytlównę. Uchodził za Ukraińca, miejscowi nazywali go „Ołowiem”, bo miał zwyczaj żartować: „Chcesz ołów?”. Po jakimś czasie do izby, w której siedzieli, wszedł Eugeniusz Nicpoń. Nie powiedział ani słowa, zabrał ze stołu budzik w marmurowej obudowie i wyszedł. Franek to zrozumiał, niebawem wyszedł za nim z Marią. Irena Dera pamięta ten wieczór, jakby to było wczoraj. Ściemniało się, Zosia już spała, pozostali grzali się przy kuchni. Niemcy już się wyprowadzili, Rosjanie jeszcze nie dotarli. Panami byli uzbrojeni partyzanci. Postanowili wymierzać sprawiedliwość, a raczej załatwiać sąsiedzkie porachunki. Podpalenie było planowane. Kompan podpalaczy Józef Duliński uprzedzał Pytlową. Żyła w napięciu. Miała spakowane walizki. Co jednak mogła zrobić w środku zimy z taką gromadką dzieci, bez męża, który z całym lagrem był prowadzony w stronę Zakliczyna? Przez okno widziała, że u Siaków gromadzą się jacyś podejrzani. Edward, 16-latek, okupacyjną nudę zabijał grą w karty. Tym razem Pytlowa zachęciła go: „Ty idź do Siaków i popatrz, co to za polska armija tam się gromadzi”. Zofia Ferenc do dziś pamięta, jak Siakowie opowiadali jej, że schlanych jak świnie bohaterów jego widok rozjuszył. Józef Gągola powiedział: „Chłopczyku, idź stąd”. Obrażony 16-latek coś mu odrzekł. Gągola postrzelił Edwarda. Włożyli go do worka i zabrali, idąc podpalić dom Pytlów. Gniadkowa, która była matką chrzestną Zosi Pytlusionki, na kolanach ich prosiła, aby tego nie robili. Odtrącili ją i poszli. „Edka niosą”, usłyszała Irena głos matki, która podeszła do kołyski i wzięła Jadwigę na rękę. Ojciec Edwarda Antoni 25 lutego 1947 r. zeznał: „Franciszek Wróbel powiedział mi, że syna mojego Edwarda bandyci nieśli w worku pobitego, przynosząc go następnie do stajni, gdzie przywiązali go do drzwi podpalając następnie stajnię”. W ciągu kilku minut nastąpiło piekło. Pożar na wsi to powszechna mobilizacja wszystkich. Każdy biegnie gasić. Tym razem także sąsiedzi chcieli ratować dobytek Pytlów. Bolesław Potępa (ur. 1905): „Wybiegłem z domu z zamiarem gaszenia. Gdy dobiegłem około 200 metrów od pożaru zostałem zatrzymany przez jakiegoś osobnika o nieznanym mi nazwisku, osobnik posiadał broń palną grożąc mi, abym natychmiast powrócił do domu, co też z obawy uczyniłem”. Mieczysław Potępa, lat 56, zeznał podczas rozprawy w 1947 r.: „Z chwilą wybuchu pożaru ludność zbliżała się do obrony, lecz w około 100 metrów byli obstawieni bandyci i jak ktoś się zbliżał to odpędzali grożąc zastrzeleniem”. Na pytanie, ilu było bandytów, padła odpowiedź: „Tego mi nie wiadomo, mniej od ośmiu nie było, gdyż wszystkie drogi były obstawione”. Innego sąsiada Pytlów, Władysława Cygana, pożar zastał u Gądka. Zdziwił się że ludzie nie idą na ratunek płonącego dobytku. Wtedy usłyszał, że – jak zeznał – „bandyci nie pozwolili ratować”. Najbliższa sąsiadka Matylda Wróbel, żona Leopolda, gdy zobaczyła pożar, wybiegła z domu. Stefania Pytlowa, zobaczywszy ją, resztkami sił wołała: „Matyldzia, ratuj!”. Wróblowa nie została jednak dopuszczona do leżącej na pierzynach Stefanii przez osobnika z potężnym kijem. Prawdopodobnie przez Józefa Gągolę, który, jak sam zeznał, nie miał broni, tylko „pałę”. Wspomnienie tego wydarzenia prześladowało Matyldę Wróbel przez całe życie. Najstarszy Pytlusiok znajdował się niespełna kilometr od płonącej chaty i chciał biec, aby ratować dobytek rodziców. Powstrzymał go Stępek: „Nie idź tam, ciebie zastrzelą, a i tak nic nie uratujesz”. Pijani bohaterowie, mimo że walczyli z kobietami i dziećmi, nie spisali się. Postrzelona w stopę 12-letnia Irena wyprowadziła z palącej się chaty dwóch młodszych braci, którzy wraz z nią schronili się u Ferenców. Marysia, która przybiegła, zobaczywszy, że dom płonie, po drodze była zatrzymywana przez Nicponia. No i dostała serię. Jak wykazała rozprawa z 1947 r., podpalenia dokonali Józef Gągola i Eugeniusz Nicpoń. Wiadomo, że do matki i Ireny, a także później do Marii, strzelał z pistoletu parabellum Nicpoń. Maria dotarła do palącej się chaty. By zahamować krwotok, przewiązała się ręcznikiem i choć sama ciężko ranna, wyniosła z ognia mamę, ułożyła na pierzynach przed domem. Wyniosła również maszynę do szycia i wszystko z szaf, kołyskę z Jadwigą postawiła z dala od płonącej chaty. Któryś z oprawców ją znalazł i przez otwarte okno wrzucił do wnętrza domu. Wtedy Marysia wyniosła Wiśkę bez kołyski i położyła obok konającej matki, która zdążyła jeszcze podać jej pierś. Póki żyła, ogrzewała swoim ciepłem maleństwo. Dopiero teraz Maria usłyszała jęki Edwarda. Chwilę go szukała. Był w worku przywiązany drutem do płonącej stajni. Drut był rozgrzany, parzył, ale uwolniła brata z worka, potem odciągnęła go od ognia. Niestety, postrzelony i poparzony zmarł. Maria dowlokła się z Zosią do Wróblów. Dziewczynka odniosła najmniejsze obrażenia. Wróblowie, co wiadomo z cytowanego listu Ireny Dery, sprowadzili księdza, który po wysłuchaniu spowiedzi Marii powiedział zebranym: „Tak ginie niewinne, bohaterskie dziecko”. Żar od płonących zabudowań utrzymał się do rana. Dzięki temu nie zamarzła nakarmiona mlekiem umierającej matki niespełna dwumiesięczna Wiśka. Matka zmarła w ciągu nocy. Nad ranem, kiedy już było pewne, że nikt pożaru nie strzeże, Matylda Wróblowa poszła do spalonej zagrody. Usłyszała płacz dziecka leżącego przy martwej Pytlowej. Niemowlę uspokoić mógł tylko, w zastępstwie zmarłej matki, pokarm mamki. Wróblowa dziecku pomóc nie mogła i zaniosła je do Zofii Ferenc. Ta zaś wiedziała, że bratowa ojca płaczącej sieroty miała synka w jej wieku i mogła maleństwo nakarmić. Toteż bez zwłoki udała się z dzieckiem do niej. Jan, brat Antoniego Pytla, kiedy starsze dzieci po trzech dniach trafiły do niego, posłał je na pogorzelisko po pierzyny i psa. Gdy wróciły, powiedziały, że „wszystko jest rozstrzelane i pies został zastrzelony i wszystko rzucone do studni”. 22 stycznia zmarła Maria, jej ciało zostało przywiezione do Brzozowej. Kierownik miejscowej szkoły Bronisław Józefowicz w prowadzonym „Dzienniku wydarzeń” odnotował hasłowo pod datą 23 stycznia: „Trupy Pytlów w kostnicy. Nie ma się kto zająć”. To nie było prawdą. Pogrzebem Pytlowej i Edwarda zajęli się Franciszek Wójcik i Jan Pytel. I pochowali ich 22 stycznia. Być może nocą, w tajemnicy. Sąsiadów nie poinformowano. Nawet Ferencowa nie pożegnała Stefanii. Istniała obawa, że gdyby oprawcy dowiedzieli się o terminie pochówku, nie dopuściliby do niego. Marysia została pochowana 24 stycznia. Cztery dni po jej pogrzebie Irena wróciła ze szpitala. Z kulą w stopie. Antoni Pytel, prowadzony z całym lagrem wraz z uciekającymi Niemcami, podczas sowieckiego nalotu stoczył się z wozu w zaspę i udawał martwego. Jeden z Niemców chciał do niego strzelić, ale drugi, trącając go nogą, powiedział: „Szkoda kuli, bo on nie żyje”. Gdy cała kolumna przeszła, Antoni wstał i powlókł się w stronę Brzozowej. Dotarł tu po sześciu tygodniach pobytu w lagrze. Na pogorzelisku nie miał czego szukać. Z całego ruchomego dobytku ocalała wyniesiona przez Marysię maszyna do szycia, której podpalacze nie zauważyli. Pytel udał się do Jana Gniadka. Ks. Józef Boduch właśnie chodził po kolędzie i poradził mu, aby uciekał z wioski, „gdyż banda tutaj dalej grasuje i mogą mnie zastrzelić, abym w przyszłości nie szukał sprawiedliwości”, jak zeznał Antoni. Skorzystał z rady księdza i wyjechał do brata Wojciecha mieszkającego w Krynicy, gdzie był bezpieczny.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl