Ding ding ding, czas na podsumowanie. Tegoroczna edycja poza chłamem obejmuje też rzeczy fajne.
Kategoria: FAJNA FIKCJA
Przypomniawszy, że patrzymy tu na rok przeczytania, a nie wydania, ogłaszam, co następuje:
"Mnich" Lewisa (6/10) - zaczyna się niemrawo, ale szybko się rozkręca w klasyczną powieść grozy z całym dobrodziejstwem: dzikie wunsze, demony, pakty z diabłem, eliksiry zabijające na chwilę, morderstwa, katakumby pełne robactwa, tajne lochy, monologi pełne "och!" i "ach!", sekretne małżeństwa, oszalałe duchy zakonnic, zbutwiałe trupy obleźnięte płazami... Zabawa jest na sto dwa. Plus interesująco się śledzi wplecione w tekst uprzedzenia protestanckiego pisarza dojeżdżającego katolicki kler.
No i nie wszędzie przeczytacie opis piękności z "bródką, w której dołeczkach zdało ukrywać się tysiące kupidynków".
Kolor magii Pratchetta (6/10) - tak, każdy powie [potrzebny przypis], że to nie jest pozycja, z którą powinno się zaczynać przygodę ze Światem Dysku. Zgadzam się, choć daleko mi do tak ostrego oceniania tej książki: tak, wiele rzeczy jest tu niedoszlifowanych, ale to wciąż fajna przygodówka fantasy rzucająca bohaterów po całym świecie. Duet Rincewind + Dwukwiat cudny od dnia zero.
STAGS (4/10) - tak, STAGS, taką mamy w tym roku posuchę. Ta książka ma sporo wad i zmarnowanego dramatyzmu, ale lubię w niej scenografię: sZkOła Z tRaDyCjAmI, wymyślne mundurki, witraże, internat, teatr oświetlany świecami, lekcje łaciny, mówienie do belfrów "bakałarze", studnia, dziwne zasady, te klimaty. Szkoda, że tak szybko z tej budy uciekamy, ale rezydencja na wsi z obiadkami pod gołym niebem to też fajne tło. Niby "Dwór Cierni i Róż" Maas dostał ode mnie wyższą ocenę (5/10), ale z perspektywy czasu to "STAGS" bardziej zostaje w pamięci.
Kategoria: FATALNA FIKCJA
Przez te wszystkie czasoprzestrzenne zawirowania i marce trwające pół roku dopiero niedawno do mnie dotarło, ile łajna zostało przerzuconego wraz z kartkami. Konkurencja w 2020 jest tak tłoczna, że aż ma się ochotę zgromadzić ją na arenie, rzucić kilka ostrych patyków i czekać, kto wywalczy podium. "Córka Wokulskiego" Praszyńskiego, "Rywalki" i "Elita" Cass, "Ekspozycja" i "Enklawa" Mroza... No i te perły:
"Mgnienie" i "Powtórka" Woźniaka (oba 1/10) - muszą się zmieścić pod świstem jednego bata, bo nie mogę się zdecydować, która jest większą chałą. Autor wywalający się na tym, że słowa mają znaczenie, bezsensowna intryga, nieustanne stękanie, irytujący bohaterowie, bełkotliwe monologi o niczym, morderca myślący (w sumie cholera wie o czym) 65 kroków do przodu. Bardzo, bardzo dobrzy by tej serii zrobiło, gdyby była po prostu o gliniarzu dzień po odejściu na emeryturę, który poświęcił rodzinę dla kariery i nie wie, co ze sobą zrobić. Pewnie nie byłaby to dobra książka, ale przynajmniej to niespieszne włóczenie się po Toruniu z wyżebrywaniem papierosów miałoby więcej sensu.
"Player One" Cline'a (2/10). Nudny, nieprzemyślany świat przedstawiony zbudowany z nawiązań dla samych nawiązań, nijaką obsadą drugoplanową, wysuszonymi na wiór scenami akcji na poziomie "przeszedłem do ostatnie poziomu, miałem mało życia, ale uderzyłem kilka razy smoka i on umarł" i sprowadzania geekostwa do bezmyślnego oglądania w kółko tego samego czy wkuwania na pamięć tytułów komiksów jak do klasówki. Wieść o wydaniu drugiej części pod koniec tego przeklętego roku odebrała mi kilka punktów poczytalności.
"Dwór mgieł i furii" Maas (3/10) - książka, która wygląda tak, jakby autorka niechcący przesłała do wydawcy swojego ficzka do własnej serii przeznaczonego na AO3 coffeshop AU rom het FeyraxRhysand. Świat przedstawiony jest nudny jak był, nic, czego dowiedzieliśmy się o postaciach z pierwszego tomu nie ma absolutnie żadnego znaczenia, wybielanie Rhysanda do oślepienia i dojeżdżanie dotychczasowej obsady dla samego pokazania, jaka nowa ekipa jest fajna i nikt jej nie może dorównać. Jedyne, co mi się podobało, to ze dwie mini-przygody w klimatach mrocznej baśni, a cała reszta to średniawy ficzek żerujący na thirście fanek (do których nic nie mam i cieszę się ich szczęściem).
Kategoria: LITERATURA FAKTU
Szczęśliwie ta kategoria jest mocna i życzę sobie w Sylwestra, żeby tak zostało.
"Cała prawda o zwierzętach" Cooke (8/10) - po tytule można było się spodziewać o takiej tam książki z ciekawostkami o zwierzakach, bez szału, ale i rozczarowań. A tu proszę, nie dość, że same historie były w dechę i dotyczyły nietypowych bohaterów książek przyrodniczych, to jeszcze całość została podporządkowana opowieści o niewiedzy, naukowych pomyłkach i tego, jak to w poznawaniu świata nie można spoczywać na laurach.
"Co za ohyda!" Engelhaupt (7/10) - kolejne miłe zaskoczenie. Było duże ryzyko, że to będzie festiwal szokowania dla samego szokowania i popisywania się, jak to autorki nic nie brzydzi, ale nie - Engelhaupt rzeczy brzydzą jak każdego normalnego człowieka, co nie przeszkadza jej dostrzec w obrzydlistwach rzeczy ciekawych i proszących się o odpowiedź na "dlaczego?". Lekkie, blogowe wpisy zostały rozbudowane o kolejne wywiady i wątki, autorka wie, kiedy zamilknąć i oddać głos specjaliście.
"W królestwie Monszatana. GMO, gluten i szczepionki" Rotkiewicza (7/10). Bardzo dobrze, szeroko i szczegółowo rozpracowany temat GMO, głównie jego wojny z ekoaktywistami i naszymi lękami. Poza aspektami biologiczno-chemicznymi mamy też historię Monsato, zasady upraw organicznych, historię złotego ryżu ($@%(Q%!), postrzeganie GMO w różnych zakątkach świata. Gorzej z pozostałymi tematami z podtytułu - jak jeszcze gluten zipie, tak ruchy proepidemiczne są przedstawione bardzo powierzchownie.
Kategoria: LITERATURA FAK JU
"Nowe wyznania egzorcysty Amortha" (3/10) - przedstawia się jako książka "sama prawda, studnia grób i święta ziemia", no to proszę. Tak, mam uraz do egzorcystów, w opętania nie wierzę, ale szczerze sięgnęło mi się po tę książkę z nadzieją, że dostanę od przeciwnego obozu konkretne argumenty i poważne wywody. No ale widać muszę się zadowolić anonimowymi świadectwami o diabolicznych psychiatrach, hydrofobią wyleczoną przez danie na mszę za ducha prawujka utoniętego na Titanicu i artykułem o szatańskim rocku wicca zmieniającym osobowość niesłyszalnymi dźwiękami. Półświatek duchowny lat 80 to było jednak coś.
"Demon w Watykanie" Giansoldati (4/10) - temat ważny i potrzebny, ale wykonanie... Ja rozumiem, że sprawa jest niewdzięczna do badania, ale zdecydowanie za mało tu źródeł i szczegółów, a za dużo jak na reportaż wszelkich "podobno", "mówi się", "były plotki" i innych "być może". Kilka rzeczy mnie zaskoczyło (jak motyw plagiatu), ale nie ma tu nic nad to, co można byłoby przeczytać w prasowych artykułach. Książka głównie dla tych, co o sprawie nigdy nie słyszeli i chcieliby się orientować, ale tak tl;dr.
"Jasnowidze i detektywi Haski i Stachowicza" (5/10) - ani to porządna pozycja o metodach policyjnych, ani o salonach spirytystycznych (choć tu było najwięcej najciekawszych historii), że nie wspomnę o poruszaniu się na pograniczu tych dwóch światów. Dużo dygresji, mało konkretnej ramy, książka cierpi przede wszystkim na brak struktury i pewnie zadowoleni będą z niej głównie ci, którzy i tak pochłaniają o dwudziestoleciu międzywojennym wszystko jak leci.
No, to tyle, spokojnego roku życzę, samych dobrych lektur, ostatni gasi światło, do następnego
Tak, wiem, że mamy wrzesień 2020. Ale poprzedni rok był tak obfity, że potrzebuję sobie gdzieś zapisać takie wspominki, żeby porównać z tegorocznym rankingiem. Nie przedłużając - moje personalne gnioty czytelnicze 2019 (liczy się rok przeczytania, a nie data wydania).
Chłam 2019, kategoria non-fiction:
1. Blondynka w Japonii Pawlikowskiej. Absolutna hańba za zakwalifikowanie tego do kategorii literatury podróżniczej, dyshonor dla wydawcy, dyshonor dla czytelnika. Wpychanie swoich wyobrażeń (biała pani przyszła pooglądać pRaWdZiwYcH ludzi na PrAwDzIwEj wsi z błotem po kostki, a tu cywilizacja z czystymi ulicami, wakacje 1/10), traktowanie tambylców jak zwierzątka/Marsjan, pajacowanie w przybytkach gastronomicznych z miną michelinowego znawcy, zerowe skille przetrwania (pomylenie daty z temperaturą i wybranie się do małp żyjących w śniegu w cienkim sweterku!), a to wszystko w histerycznym tonie!!!!!!!!!!!!!!!!!! AAAAAAAAAAA!!!!!!! PAWLIKOWSKA!!!!!!!!!!
2. Religia rocka Hawryszczuka. Czysta rozkosz <3 Bardzo lubię riserczować, a nieprzejmująca się absolutnie niczym RR była dla mnie jak kawał dorodnej, chylącej się ku jesieni życia sosny dla kornika. Przekręcone nazwy, źle przypasowane albumy, przesunięte daty, teksty nieistniejących piosenek... Każda strona wysadzona bzdurami we wszystkich smakach i kolorach, co się tknęło, to się sypało. Mwah!, ciumas kucharza.
3. #Sława Korwin-Piotrowskiej. Pani Biała Ęteligentka ja takoż proszę won. Nudne, płytkie opracowanie zamordowane przez nadętą babę silącą się na pozę "to JAAA, typ niepokorny!", pośmiertnie skopane przez "panie, kiedyś były czasy, a teraz to nie ma czasu". Mnóstwo uroczych wtrąceń typu "ludzie queer lansowali się kiedyś swoją odmiennością" (chyba starając się o nocleg w areszcie z ciężkimi robotami...), "Chaplina i Polańskiego po prostu zaszczuły, artystów wielkich świnie zawistne!!", "Bieber wrzuca fotki bez koszulki, a nie lubi być stalkowany, co za hipokryta" czy "Dean to miał szczęście, że umarł, w żadnym kiepskim filmie nie zagrał". Drugie pół książki to lizusowski katalog polskiego instagrama, nudny jak flaki z olejem.
1. Blondynka w Japonii Pawlikowskiej. To jest książka tak bardzo odklejona od rzeczywistości, że może spokojnie startować i wygrywać w obu kategoriach.
2. Kolejne 365 dni Lipińskiej. Fapficzek, którego miejsce jest na dnie szuflady. Zerowy postęp w stosunku do poprzednich części, pisanie na kolanie, bylejakość, suche porno na poziomie bezpiecznego harlekina, w którym najostrzejszą zabawą jest ciśnięcie kogoś na ścianę, bezmyślne opisywanie poważnych tematów, traktowanie piesków jak ozdoby do torebki. Nagroda przepita sporą ilością morskiej wody, tak mnie skręca z zawiści, że takie byle co ekranizują.
3. Hashtag Mroza. I znowu trzecie miejsce zajmuje #. Straszliwie przekombinowana intryga z mnóstwem dziwnych wyborów narracyjnych, gdzie bohaterowie przerzucają się kopiuj-wklej monologami z Wikipedii, a w tych monologach ekonomia, Platon i muszka pchła. To wszystko przeplatane stronicowymi rozkminami, że co to jest Netflix i co na nim leci czy jakie lody są najlepsze i dlaczego Grycan biała czekolada. Główna bohaterka jest otyła i nikt nie da wam zapomnieć na pięć sekund, jaka jest nażarta i ociekająca potem. Niezmiernie bawi wyrażone w posłowiu przekonanie, że Mróz taką strasznie zmyślną książkę napisał, że po poznaniu rozwiązania na pewno czytelnik zbiera szczękę z podłogi z podziwu xD