Chińska pralnia, do której oddaję zazwyczaj swoje pokrwawione ubrania, zwróciła mi wczoraj marynarkę Soprani, dwie białe koszule od Brooks Brothers i krawat od Agnes B. pokryte plamami czyjejś krwi. O dwunastej jestem umówiony na lunch - o dwunastej, czyli za czterdzieści minut - postanawiam więc wpaść do pralni i wnieść skargę.
Siedząc przy drodze i patrząc na wóz, który wspina się ku niej pod górę, Lena myśli: "Przyszłam tu z Alabamy. Kawał świata. Całą drogę z Alabamy, pieszo. Kawał świata".