„Komiks praktycznie od zawsze zajmował ważne miejsce w moim życiu” – wywiad z Koziarskim i Obremskim

Autor: dominika.nawidelcu ·9 minut
2021-09-07 5 komentarzy 18 Polubień
„Komiks praktycznie od zawsze zajmował ważne miejsce w moim życiu” – wywiad z Koziarskim i Obremskim

W PRL-u jedna rzecz z pewnością była kolorowa (no może dwie, licząc pomarańcze raz w roku): komisy. To właśnie im Daniel Koziarski (DK) oraz Wojciech Obremski (WO) poświęcili całą publikację. Dziś porozmawiamy o tym, co ich do tego zainspirowało oraz ustalimy, czy komiksy są tylko dla dzieci? A może niekoniecznie?


Od Nerwosolka do Yansa” to leksykon bardziej i mniej znanych komiksów z okresu PRL-u. Co skłoniło Was do przygotowania takiego nietypowego przewodnika? Jaką rolę odrywają komiksy w Waszym życiu?

DK:
Książek o historii polskiego komiksu trochę już powstało, ale nie było jednak w naszym przeświadczeniu czegoś przekrojowego i przystępnego zarazem, swoistego przewodnika po komiksach PRL-u. Wydaje nam się, że nasz leksykon dobrze wychodzi naprzeciw oczekiwaniom, żeby zebrać w jednej książce wszystko co najważniejsze z komiksowego dorobku PRL-u w atrakcyjnej – mamy nadzieję – formule.

Jeśli chodzi o drugą część pytania, to w dzieciństwie komiksy były dla mnie ogromną fascynacją i przygodą, zarazem szkołą czytania. Czasy nastoletnie przypadają u mnie na okres po roku 1989, kiedy transformacja dotknęła w specyficzny sposób rynek polskiego komiksu, z jednej strony – poprzez wyzbycie reglamentacji - stwarzając perspektywę do jego rozwoju a z drugiej prowadząc do jego pauperyzacji za sprawą często efemerycznych wydawnictw czy pospiesznie wydawanych tytułów wątpliwej jakości (nie wspominając o zmianie spektrum zainteresowań młodych ludzi). Ale wtedy, w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, również bardzo żywo interesowałem się komiksami, sięgając np. po komiksy o superbohaterach wydawane przez oficynę TM-Semic. Od czasów studenckich mocno odpuściłem, na mniej więcej dziesięć lat. Po trzydziestce znowu ten świat „kolorowych zeszytów” zaczął mnie na powrót wciągać, a po nawiązaniu fajnych kontaktów tak z twórcami jak i fanami komiksu, podjąłem szereg inicjatyw, żeby aktywniej w środowisku komiksowym działać. Owocem tego jest m.in. książka „Od Nerwosolka do Yansa: 50 komiksów z czasów PRL-u, które musisz przeczytać przed śmiercią”. Na marginesie dodam, że trochę mnie dziwi śmiertelnie poważne traktowanie podtytułu tej pozycji przez niektórych komentujących.

WO: Jeśli chodzi o mnie, komiks praktycznie od zawsze zajmował ważne miejsce w moim życiu. Zaczęło się od takiego zwykłego, „podwórkowego” czytania i wymieniania się z kolegami nowościami, pasja zaczęła przeradzać się w kolekcjonerstwo, potem praca magisterska tematycznie związana z komiksem, której rozszerzona wersja to pierwsza moja książka. W następnych latach, w różnych periodykach publikowałem teksty na temat komiksu, aż wreszcie przyszedł czas na „50 komiksów…”. Trzeba przyznać, że mimo, iż książek o komiksie, również polskim, powstaje coraz więcej, to takiego tytułu jeszcze nie było. Mamy nadzieję, że takie leksykalne przedstawienie komiksów minionej epoki przypadnie do gustu zarówno tym, którzy się na nich wychowali, jak i tym, którzy przygodę z komiksem dopiero zaczynają i chcieliby wiedzieć, co czytał ich ojciec czy dziadek.

Skoro mowa o komiksach, to część osób uważa, że jest to rozrywka wyłącznie dla dzieci. Co byście odpowiedzieli na taką uwagę?

DK: Faktycznie, może rzadziej, ale do dzisiaj można usłyszeć takie głosy, choć przecież znacząca część komiksów przeznaczona jest dla czytelników dorosłych, wyrobionych, ze względu na zawartość, tematykę czy nawet styl opowieści. Poza tym niektóre komiksy to prawdziwe dzieła sztuki – nie tylko od strony graficznej. Jest to więc sąd trywialny i niesprawiedliwy. Dodajmy, że w przeszłości bywało, że założenie o komiksach jako rozrywce stricte dziecięcej usypiało czujność rodziców – kiedy w domu pojawiał się „Szninkiel”, wielu nie przychodziło do głowy jakie „bezeceństwa” znajdują się w środku.

WO: Sądzę, że raczej nikt już dziś nie powiela tego stereotypu. Został on ukuty w czasach, kiedy w Polsce komiksy faktycznie były przeznaczone przeważnie tylko dla dzieci, podczas gdy na Zachodzie było dokładnie na odwrót, a do niektórych księgarni można było wejść od 16. roku życia. Cóż, takie były czasy: „dorosły” komiks doby PRL-u nie przyjął się, zapewne pod wpływem wielu głosów, że jeśli coś ma obrazki, to musi być dla dzieci. I takie właśnie były komiksy tamtych lat. Nawet te opisane w naszej książce w pierwotnym zamyśle były skierowane dla dzieci i młodzieży. Dziś z kolei wystarczy wejść do pierwszej lepszej księgarni, by przekonać się, że komiksowe historie dla najmłodszych są raczej w mniejszości, a dominują te dla dojrzalszych czytelników.

Czy wybór komiksów do leksykonu był łatwy, a może nastręczał trudności? Jakie komiksy nie trafiły do zbioru, a były na „liście rezerwowej”?

DK: Co do zdecydowanej większości komiksów nie stanowiło to problemu – mamy z Wojtkiem bardzo podobne komiksowe doświadczenia i fascynacje. Pewne tytuły wręcz narzucały się same. Oczywiście był też pewien margines, który podlegał dyskusji. W książce równie dobrze mogły znaleźć się kolejne - inne pozycje, które stworzyli np. Tadeusz Baranowski, Jerzy Wróblewski, Marek Szyszko czy Andrzej Nowakowski, mogły być nieco inne komiksy z „Relaxu” czy inne pozycje z Węgier (komiksy węgierskie były w PRL-u bardzo popularne) a może i parę tytułów zamieszczanych w prasie, które nie doczekały się albumowych wydań. O części z nich wspominamy jednak w poszczególnych rozdziałach, dając do zrozumienia, że nasza książka nie zamyka tematu.

WO: Większość zawartych w książce tytułów nie podlegała żadnej dyskusji. Wiedzieliśmy, że akurat ten czy tamten komiks absolutnie musi się znaleźć w opracowaniu. Wymieniliśmy z Danielem kilka uwag dotyczących może dwóch czy trzech „kandydatur”, po czym zamknęliśmy listę. Oczywiście, jako że jest ona subiektywna, zawsze ktoś może powiedzieć, że brakuje jakiegoś tytułu. Jednak po pierwsze, sądzimy, że owa pięćdziesiątka to absolutny kanon wydawanych wówczas komiksów, a po drugie, o kilku nieujętych w książce pozycjach (a również wartych uwagi) wspominamy w wielu miejscach, nie skazując dzięki temu danego rozdziały na hermetyczność związaną z jednym, konkretnym tytułem. Dlatego nasza książka, mimo, że skupia się na przedstawieniu pięćdziesięciu komiksowych serii czy albumów, opisuje polski komiks tamtej epoki także przekrojowo.



Pytania do Wojciecha Obremskiego:


Nie jest to Twoja pierwsza publikacja z zakresu komiksu. Wcześniej napisałeś „Krótką historię sztuki komiksu w Polsce (1945-2003)”. Czym różni się ta publikacja od tej najnowszej?

Zdecydowanie się różni. „Krótka historia…” to raczej ogólne omówienie komiksów, które ukazywały się w Polsce po wojnie, skupiające się na rysie historycznym, formach komiksu, sylwetkach polskich twórców oraz popularyzacji komiksu w Polsce, w przeciwieństwie do „50 komiksów…”, w których opisane są konkretne tytuły.

Do 2015 roku byłeś redaktorem naczelnym lubuskiego miesięcznika „Przekrój Lokalny”. Pisałeś też dla Agory oraz wielu innych gazet. Co wolisz? Pracę dziennikarza, czy pisarza?

Trudno mi jest odpowiedzieć na to pytanie… Cóż, praca dziennikarza czy reportera wymaga jednak większej mobilności, biegania czy poświęcania czasu na zbieranie materiałów itp. Wszak mówi się, że kiedy dziennikarz siada do tekstu, ma już za sobą nierzadko 90 proc. pracy. Wniosek? Najlepiej się pisze o rzeczach, które się lubi i zna. I tak jest w przypadku moich tekstów prasowych na temat komiksu, tak było również w przypadku „50 komiksów…”. Rzecz jasna i tutaj trzeba wiele razy zerknąć do źródeł, sprawdzić to i owo, ale jednak robię to z dużą większą przyjemnością, niż podczas pracy nad typowym tekstem dziennikarskim.





Pytania do Daniela Koziarskiego:


Masz na swoim koncie wiele powieści i opowiadań napisanych w ramach różnych gatunków. W którym z nich pisało Ci się najlepiej? Czy któryś z nich jest Twoim ulubionym?

Na początek były – jak to się dzisiaj nieładnie mówi, bo to słowo wciąż zupełnie mi nie leży w odniesieniu do powieści: „komedie”. Potem rzeczy poważniejsze, ale niepozbawione humoru. Były i powieści obyczajowe, i thrillery, także rzeczy z pogranicza. Właśnie to pogranicze mnie interesuje, chociaż w Polsce preferuje się szufladki gatunkowe, bo wtedy łatwiej się promuje daną książkę i nie ryzykuje irytacji tych czytelników, którzy mają często jakiś irracjonalny lęk przed mieszaniem gatunków. Teraz będzie trochę lizusowsko, ale tak naprawdę jest: Mój naczelny z wydawnictwa ma wielkie serce i bardzo otwarty umysł, dając mi właściwie wolną rękę, dlatego nie muszę się takimi rzeczami przesadnie zamartwiać, kiedy piszę kolejną książkę.

Zaintrygowała mnie informacja o tym, że napisałeś scenariusz do serialu „Bloody Foreigners”, który ze względu na kontrowersyjną tematykę nie doczekał się ekranizacji. O czym miał być serial i czy sądzisz, że kiedyś uda się wrócić do prac na tym pomysłem?

Nie chciałbym robić z siebie ofiary politycznej poprawności a dzisiaj patrzę na tę sprawę bardziej na ciekawy twórczy epizod niż na jakąś zamarnowaną życiową szansę. Zresztą, w tym drugim przypadku popadałbym w absolutną przesadę, bo cała rzecz dopiero pukała do odpowiednich drzwi, a nie już rozgaszczała się w salonie. A było to tak. Byłem bodaj jednym z pierwszych autorów, który podjął w książce tematykę nowej polskiej emigracji – za sprawą „Socjopaty w Londynie” (książka ostatecznie wydana w 2007 roku, ale właściwie ukończona była już w 2005). Przyszło mi do głowy, że można by było podobną historię opowiedzieć na małym ekranie, ale z bohaterami wywodzącymi się z różnych nacji, którzy zadomowili się w międzynarodowym i międzykulturowym londyńskim tyglu. Stworzyłem do spółki autorskiej scenariusz pilota i wyszło chyba dość fajnie, zebraliśmy trochę pochwał w paru obiecujących miejscach, ale temat jakoś nie ruszał dalej. W końcu ktoś nam odpisał wprost, że rzecz naprawdę przypadła mu do gustu, ale nie są to dobre czasy dla realizacji takich pomysłów. A był rok bodaj 2005. Odpuściliśmy, zajęliśmy się innymi projektami. Tym bardziej teraz nie mielibyśmy z taką propozycją czego szukać - w czasach, kiedy nawet twórcy „Little Britain” odżegnują się od części swoich dokonań, mówiąc, że dzisiaj pewne ich skecze nie miałyby szansy powstać, a platformy streamingowe mniej lub bardziej ostentacyjnie usuwają tego typu „ryzykowne” produkcje.

Napisałeś dwie książki z Agnieszką Lingas-Łoniewską. „Od Nerwosolka do Yansa” to również praca zespołowa. Wolisz pisać z kimś, czy samemu? Jakie są plusy pracy w duecie?

Listę moich współautorskich projektów uzupełnia „Galeria” napisana wraz z Beatą Woźniak oraz pięć komiksów serii „Kapitan Szpic”, które stworzyłem do spółki z Arturem Ruduchą. Wychodzi na to, że chyba naprawdę lubię pracować „zespołowo”, szczególnie w ostatnich latach. Może łatwiej mi znaleźć w ten sposób motywację do działania, zdyscyplinować się twórczo; może odpowiada mi to, że współpraca inspiruje, ucząc jednocześnie pokory i kompromisów, co pozytywnie wpływa na ostateczny kształt książki, bo pojedynczy autor wyłącza czasem niezbędny autokrytycyzm. Oczywiście, wiąże się to również, z drugiej strony, z pewną twórczą powściągliwością czy zależnością i nigdy nie wiadomo, co wyjdzie książce na lepsze. W przypadku książki non fiction, takiej jak „Od Nerwosolka do Yansa” z pewnością dodatkowym wielkim plusem pracy w duecie było to, że mogliśmy z Wojtkiem wzajemnie wyłapywać swoje niedociągnięcia, błędy – a przecież te w takiej dawce wiedzy muszą się zawsze przydarzyć, a ponadto wymieniać wiedzą czy zadaniami w procesie powstawania książki. Muszę przyznać, że mam niesłychane szczęście do wszystkich współautorów – wszystkie te osoby cenię na gruncie twórczym i prywatnym. Wiadomo, że bez tej syntezy trudno byłoby zbudować dobrą współpracę. Fajnie jest móc się od kogoś uczyć, z drugiej strony czuć, że to, co masz komuś do przekazania, nie trafia w prożnię. Na tym ostatecznie polega wzajemne inspirowanie się czy twórcze przenikanie.

Dziękuję za wywiad.

Dominika Róg-Górecka
× 18 Polub, jeżeli artykuł Ci się spodobał!

Komentarze

@jorja
@jorja · około 3 lata temu
Ciekawy wywiad i czekam z niecierpliwością na swój egzemplarz książki z Klubu Recenzenta. Oj pewnie obudzą się wspomnienia...
× 5
@viki_zm
@viki_zm · około 3 lata temu
Bardzo ciekawy wywiad! Książka czeka na półce w kolejce do przeczytania 😁
× 5
@paulina2701
@paulina2701 · około 3 lata temu
Będę miała okazję przekonać się do komiksów i to podwójnie, bo okazało się, że oprócz zamówienia przez KR wygrałam książkę w jakimś konkursie 😁
× 4
@jorja
@jorja · około 3 lata temu
Gratuluję wygranej ;)
× 5
@jatymyoni
@jatymyoni · około 3 lata temu
Interesujący wywiad, ciągle nie mam drogi nie krzyżują się z komiksami.
× 3
@Lady_in_Red
@Lady_in_Red · około 3 lata temu
Dla miłośników formy komiksowej, podpowiem, że w najbliższy weekend odbędzie się międzynarodowy festiwal komiksu i gier, o szczegółach możecie poczytać w moim wpisie na blogu: https://nakanapie.pl/Lady_in_Red/blog/miedzynarowody-festiwal-komiksu-i-gier-juz-w-najblizszy-weekend