Na pożółkłym papierze – wywiad z Aleksandrą Bartosik

Autor: kazal_ka ·9 minut
2019-02-07 1 komentarz 2 Polubienia
Na pożółkłym papierze – wywiad z Aleksandrą Bartosik
Książka „Na pożółkłym papierze” jest niezwykła z kilku powodów. Po pierwsze, napisała ją niezwykle młoda – bo zaledwie dziewiętnastoletnia – kobieta. Po drugie, ponieważ jest to debiut traktujący o niezwykle trudnych kwestiach. Po trzecie w końcu, napisana jest w formie epistolarnej. Nie jest to gatunek popularny i najprawdopodobniej kojarzy nam się jedynie z „Cierpieniami młodego Wertera” - pora to zmienić! Udało nam się dotrzeć do Aleksandry
Bartosik, autorki powieści, by zapytać ją o kilka spraw – tych dotyczących zarówno książki, jak i samego życia.

nakanapie.pl: Skąd u tak młodej kobiety pomysł na książkę poruszającą tak trudne tematy? Z własnych doświadczeń czy z ogólnych rozmyślań o życiu i świecie?

Aleksandra Bartosik: Odkąd pamiętam, to w mojej głowie wiele się działo. Nieustannie o czymś myślałam, analizowałam i doznawałam szoku, ilekroć podczas rozmów z moimi rówieśnikami wychodziło na jaw, że oni takich przemyśleń nie mieli. Pisanie jest moim sposobem na poradzenie sobie z burzą myśli.
Pisząc tę książkę, nie miałam żadnych doświadczeń związanych ze stratą bliskiej osoby lub dotyczących problemów onkologicznych. Wychodzę z założenia, że jeśli już chcę coś wydać, to ma to mieć głębszy sens. Zwykłe teksty, których jest nieskończenie wiele nie mają dla mnie szczególnych walorów. A opowieść, która każe się zatrzymać i pobudza do myślenia, zdecydowanie niesie w sobie jakąś wartość.

NK: Forma epistolarna – wbrew pozorom – bywa niezwykle trudna w realizacji. Nie obawiałaś się tego gatunku?

AB: Uwielbiam listy. Może dlatego się ich nie bałam? Od blisko dziesięciu lat bawię się w epistolografię. Początkowo do szuflady, ale jednak. Pisząc książkę, czułam się dobrze w tej formie. Odnoszę wrażenie, że w dzisiejszych czasach bardzo ona ewoluowała. Przecież nie ma już konieczności wysyłania sobie listów. Łatwiej jest się skontaktować poprzez SMS. Listy piszą ludzie, którzy naprawdę to lubią. I właśnie dlatego każdy ma inny sposób ich tworzenia, jakąś manierę. Może to był powód, dla którego czułam, że nie mam ograniczeń. Pisałam tak, jak czułam – bo właśnie takie są listy, które współcześnie otrzymujemy od
bliskich nam korespondentów.

NK: W Twojej książce jest niewiele konkretnych informacji o bohaterach i świecie przedstawionym. Główna bohaterka nie ma nawet imienia. Skąd taki zabieg?

AB: Im mniej wiemy, tym więcej myślimy. Nadając imię, określając miejsce zamieszkania czy choćby kolor włosów bohaterów narzucam ograniczenia, jakieś ramy, z których nie można się już później wyłamać. A mi zależało na tym, aby tego uniknąć. Chciałam, aby w mojej bohaterce mogła odnaleźć się każda kobieta; i aby zrobiła to w taki sposób, w jaki podpowiada to jej wyobraźnia. Im mniej ograniczeń – co do miejsc czy też postaci – tym bardziej historia staje się
uniwersalna. Specjalnie zaczepiam czytelnika. Lektura nie ma być bierna. Ma go nieustannie pobudzać. Czy widziałaś, aby w Polsce tak wcześnie zakwitały drzewa, jak to się stało przed śmiercią dziewczynki w moim pożółkłym papierze? Albo czy jacyś ludzie urządzają tak teraz domy, jak robili to rodzice Amelii? W takim razie akcja może nie dzieje się u nas – może nawet nie w Europie. I może nie w XXI wieku? Ale z drugiej strony onkologia 20 lat temu nie była tak
rozwinięta, jak teraz… Analiza, nieustanna analiza. To, jaką drogę obierze czytelnik i to, co chce zobaczyć w mojej opowieści zależy tylko od niego.

NK: Zastanawiam się, czy ze względu na intymny charakter Twojej powieści, pokazywałaś ją bliskim osobom przed wysłaniem jej do wydawnictwa?

AB: O tym, że piszę książkę, którą zamierzam wydać wiedział od początku jedynie mój mąż (ówczesny chłopak). Cały czas wspierał mnie w tym przedsięwzięciu, natomiast od razu poinformowałam go, że treść utworu pozna dopiero wtedy, kiedy książka będzie już wydrukowana. Nie chciałam mącić sobie w głowie opiniami innych osób. Zależało mi na obiektywnej ocenie profesjonalistów. Przesłałam tekst do Wydawnictwa i uznałam, że jeśli będzie dobry, to rozpoczniemy współpracę. Jednak treści nie znał nikt z mojego otoczenia. Nawet w trakcie ustalania szczegółów z moim Wydawnictwem zdawałam się tylko na swoje zdanie. Mąż jakoś miesiąc przed premierą zobaczył okładkę, przeczytał opis na niej. A treść książki poznał, kiedy otrzymał ode mnie
swój egzemplarz kilka dni przed premierą. Poza nim nikt nawet nie wiedział, że piszę. Dopiero po rozpoczęciu współpracy z Wydawnictwem zaczęłam informować rodzinę i znajomych, że wydaję książkę.

NK: Dlaczego trzymałaś wszystko w tajemnicy?

AB: Jestem introwertykiem. Jeśli mam jakiś cel, to dążę do niego, natomiast nie chwalę się ludziom wokół, że coś robię. Nie czuję się komfortowo, uzewnętrzniając się w ten sposób. Często w naszym otoczeniu pojawiają się osoby, które „wiedzą lepiej”. Budzi to moją irytację, niesmak, ale też i spadek mojej oceny odnośnie tych osób. Nie lubię, jak ktoś mi doradza. Jak mam się sparzyć, to po prostu się sparzę. Bez słuchania „a nie mówiłam/em?”. Ludzie uzurpują sobie prawo do wyrażania opinii w każdej kwestii. Eksperci od wszystkiego. Nie wchodzę w takie dyskusje. Jestem bardzo specyficzna. Nie potrafię dopuścić do siebie innych ludzi, porozmawiać z nimi i chłodno przekalkulować wszystkie za i przeciw. Jedyną osobą, której zdanie realnie biorę pod uwagę jest mój Mąż. Udało mu się do mnie dogrzebać, niewiarygodne (śmiech).

NK: Pisząc jakiś tekst przeważnie myślimy o swoich czytelnikach. Jaki jest idealny czytelnik Twojej książki? Jakie cechy powinien mieć, by przeżyć ją w pełni?

AB: Zdolność logicznego myślenia, wrażliwość, umiejętność abstrakcyjnego rozumienia przedstawianej mu treści. Celuję w ludzi inteligentnych, tolerancyjnych, o szerokim spojrzeniu na świat.

NK: Na tylnej okładce Twojej książki możemy przeczytać: „Opowieść każe zadać sobie pytanie, gdzie należy postawić granicę pomiędzy życiem poświęconym drugiemu człowiekowi a własnym szczęściem i miłością do najbliższych osób”. Czy podczas tworzenia „Na pożółkłym papierze” znalazłaś odpowiedź na to pytanie? A może znałaś ją już wcześniej?

AB: Mam wrodzoną potrzebę pomagania. Uważam, że życie to służba. Może to kwestia mojej nadwrażliwości, ale nie potrafię przejść obojętnie wobec zwierząt i ludzi, którzy z różnych powodów cierpią. Z czasem nauczyłam się filtrować informacje, które do mnie docierają. Staram się pomagać, jeśli wiem, że moja pomoc naprawdę przyda się, dotrze do tych, którzy jej potrzebują. Serce mi rośnie, kiedy wiem, że czyjś brzuch jest pełny dzięki mojej pomocy. Wydaje mi się, że im bardziej człowiek jest nieszczęśliwy, tym bardziej otwiera się na cudzą krzywdę. Rozumie, jak to jest, gdy głowa lub ciało nas bolą. Jest też druga strona medalu – jeśli cierpiąc pomożemy komuś, czujemy się lepiej. Pomagając innym, pomagamy też sobie.

Lecz gdzie postawić granicę? Jedni poświęcają się bez końca – często kosztem swojej rodziny, rozwoju, szczęścia. Inni robią to z umiarem, a reszta widzi tylko koniec własnego nosa. Wszystko zależy od wartości, filozofii, jaką przyjmie się w życiu. Dla jednych nieustanna pomoc to sposób na życie. I jeśli są ludzie, których to uszczęśliwia, to super. Chylę czoła. Problem pojawia się jednak, kiedy tak bardzo zapatrzymy się w innych, że zapominamy o sobie i nam najbliższych. Często budzimy się z tego letargu zbyt późno.

NK: Twoja książka jest bardzo poważna. Czy czytasz też bardziej rozrywkową literaturę, niekoniecznie traktującą o tak ważnych problemach?

AB: Czytam różnorodną literaturę. Uwielbiam poezję, epistolografię, biografie. Sięgam też po stosunkowo proste powieści, które są przyjemne, łatwe, zwyczajne. Moim niedoścignionym wzorem jest Poświatowska – również jako pisarka, ale przede wszystkim jako wzór siły, samozaparcia, odwagi, ambicji i szerokiego spojrzenia na świat i ludzi. Bardzo lubię też książki psychologiczne, czy dotyczące seksuologii. Interesuję się tekstami, które dotyczą prawdziwego życia, problemów, uczuć. Wszystko, co mnie rozwija jako człowieka, wzbogaca o wiedzę ma dla mnie walory godne uwagi.

NK: Co powiedziałabyś osobom, które boją się mówić o swoich poważnych przemyśleniach, ponieważ czują, że zostaną nazwane zbyt młodymi i niedoświadczonymi przez życie, by wypowiadać się publicznie w takich kwestiach?

AB: Powiedziałabym, aby się nie bali. Mogą trafić na dwa rodzaje audytorium. Pierwsze będzie zadufane w sobie, bez pokory, często zakompleksione. W tłumie będą krzyczeć, bo będą się czuli odważni – i ten tłum, im podobny, poprze ich. Młodzi usłyszą: „co ty możesz wiedzieć w takim wieku…” Powiem tym młodym tyle: jeśli ktoś ci tak powie, to to świadczy jedynie o tej osobie. To, że on w młodym wieku był głupi, warunkuje jego zachowania. Może być tym sfrustrowany, niepogodzony z młodością, ówczesnym brakiem umiejętności dojrzenia. Taki tupet może też być również powodem kompleksów – częsty problem starszych osób. Umniejszając intelekt innych, starają się łechtać swoje poczucie wartości. Żałosne, nic więcej. Nie bójcie się takich ludzi – szanując siebie, swój czas i swoją pracę możecie próbować dyskutować (jednak tacy ludzie są tak w sobie zadufani, że odrzucają możliwość przyznania komuś młodszemu racji) – lecz szkoda czasu na takie osoby, bo są zwyczajnie daremne, więc ja zwykle kończę dyskusję. Nie chce mi się z głupcami rozmawiać. Szkoda mi ich, jednak nie przekonam ich do otwarcia umysłu. Więc po co tracić czas i nerwy?
Drugie audytorium będzie otwarte na ludzi młodych, myślących. Każde pokolenie to nowe spojrzenie, świeżość. I oni to rozumieją. Ludzie, którym zależy na rozwijającej rozmowie podejmą ją z wami. Jeśli naprawdę macie coś do powiedzenia, nie macie się czego bać. Rozmowa z mądrym człowiekiem to wspaniałe doświadczenie. Chłońcie, korzystajcie z tej możliwości. Każda dyskusja nas wzbogaca. Zawsze trafią się ludzie, którzy was docenią. Uczcie się od nich i przypomnijcie sobie tę lekcję za kilkadziesiąt lat. Nie bądźcie zgorzkniali, otwórzcie się na umysły młodszych od was. I pogódźcie z upływem czasu – bo to
chyba jest najtrudniejsze dla nas wszystkich.

NK: Co dalej z Twoją twórczością? Planujesz kolejną powieść epistolarną?

AB: Zdradzę, że moja pierwsza książka doczeka się kontynuacji – jednak na pewno nie w tym roku. Leży odłożona na półce, w części już napisana. Kiedyś przyjdzie jej czas. Teraz skupiam się na książkach, które w moim poczuciu są ważniejsze. Pracuję nad cyklem książek skierowanych do kobiet. Bardzo mi zależy nad pracą z paniami. Mam nadzieję, że już na jesieni pojawi się pierwsza książka.

A jako przerywnik – 14 kwietnia tego roku zapraszam do rozglądania się za tomikiem moich wierszy. Już za 2,5 miesiąca składam „Żywioł” na ręce moich czytelników i wierzę, że przyjmą go ciepło.

NK: Będziemy wypatrywać! Olu, dziękuję za rozmowę i życzę wielu sukcesów!

W imieniu nakanapie.pl pytała dla Was @Gabriela_Deda
× 2 Polub, jeżeli artykuł Ci się spodobał!

Komentarze

@edytre
@edytre · ponad 3 lata temu
Bardzo zainteresował mnie wywiad i odkurzona forma powieści pani Aleksandry Bartosik. Warto eksperymentować! Tym bardziej, że temat książki wymaga odrzucenia dystansu stwarzanego przeztradycyjną trzecioosobową narrację. Z kolei forma bloga czy maila zdaje się być zbyt banalna dla tak poważnego tematu jakim jest choroba onkologiczna. Chętnie sięgnę po tę książkę, gdy już uporam się ze swoimi problemami i powstanie miejsce na inne refleksje. Dziękuję za piękny wywiad w pięknej polszczyźnie
× 1
© 2007 - 2024 nakanapie.pl