Książkę określiłabym ciężkostrawną porcją zmiksowanych strzępów zdań, powiedzeń, porównań, cytatów i wulgaryzmów, które, w zamyśle autora, miały zdemaskować współczesny rynek wydawniczy. Według mnie jednak powieść głównie odsłania smutną rzeczywistość XXI wieku, znaczonego brudem, smrodem i ubóstwem. Królują w nim wszędobylskie reklamy, chińska tandeta i język prosto z rynsztoka. W takiej rzeczywistości przyszło żyć artyście multimedialnemu - takim mianem określa siebie narrator. Na każdym kroku sfrustrowany własną niemocą twórczą pisarz bluzga na wszystko, co widzi. Gardzi dosłownie każdym przejawem życia, które obserwuje. Narrator wielokrotnie podkreśla swoją rangę, widzi w sobie prekursora nowej sztuki, jednak język, którym opisuje świat i ludzi, jak również jego zachowanie, stawiają pod dużym znakiem zapytania jego rzekomą wartość jako artysty. Bohater może się oczywiście tłumaczyć, że żyje tak, a nie inaczej, bo zmusiła go do tego sytuacja - bezwzględny rynek wydawniczy "wypiął się" na niego, gdy tylko przestał przynosić zyski. Brak środków do życia nie przeszkadza mu jednak w prowadzeniu imprezowego trybu życia z piwem, "ziołem" i przypadkowym seksem w roli głównej. Oczywiście łatwiej jest sępić w knajpach niż przysiąść i uczciwie napisać obiecany felieton, za który mógłby zarobić parę groszy. Ale przecież artysta nie będzie się kalał jakąś szmatławą robotą za marne grosze! Mógłby jednak w tym momencie pomyśleć o setkach ludzi po studiach pracujących za najniższą krajową przy kasach w supermarkecie.
Przez całą niemal książkę przewijają się wątki dotyczące poszukiwań używek i łatwych panien. Temat tak oklepany i przerobiony na tysiąc sposobów w literaturze i filmie, że już ani nie bawi, ani nie wzrusza. Przy okazji autor skompromitował swojego bohatera (w książce nosi on imię i nazwisko samego Shutego), który, gardząc rzeczywistością, gardzi tym samym sobą, bo przecież sam tę rzeczywistość tworzy i w niej z łatwością się zatapia.
Książka broni się jedynie trafnym i barwnym przedstawieniem codziennego życia społeczeństwa XXI wieku. Oczywiście zdecydowanie za dużo w tych opisach wulgaryzmów, które, według mnie, trudno już nazwać środkiem wyrazu artystycznego, no ale to już kwestia gustu. Wiele zaś opisów znakomicie wykorzystuje aluzje i rozmaite cytaty z różnych dziedzin życia. Niestety, im dalej, tym gorzej. Końcowa część utworu jest już zupełnie bezsensownym bełkotem, z którego niewiele można zrozumieć. Narrator-bohater podejmuje próbę wyjścia z marazmu, w tym celu zamieszkuje u niezbyt ładnej, ale za to mającej bogatych rodziców fanki, która ma mu stworzyć warunki do pracy. W jej mieszkaniu zamyka się na jakiś czas dla świata i tworzy dzieło swojego życia. Kupuje różnorodne pamiątki z czasów dzieciństwa i lat młodzieńczych, by były dla niego inspiracją do stworzenia wiarygodnego dzieła. Dzieło to okazuje się narodową szopką stworzoną na wzór betlejemskiej, jednakże mocną nasyconą polskimi akcentami i chińską tandetą. Miał to być intermedialny projekt z pogranicza kina i teatru. W międzyczasie z coraz bardziej niezrozumiałego bełkotu narracji dowiadujemy się o ciąży dziewczyny.
Wróćmy jednak do głównej, jak sugeruje okładka, problematyki utworu. Ma nią być kompromitacja rynku wydawniczego. Dla narratora jest on bezduszną machiną wyciskającą z artysty ostatnie soki, by na nim zarobić. Póki jego dzieła dobrze się sprzedają, może on liczyć na premie i inne atrakcje, ale gdy tylko zapadnie w twórczy letarg, gdy nie wyrabia się w terminie z nową książką lub gdy wydane działa marnie się sprzedają, zostaje sam bez środków do życia.
Bohater-narrator wykreowany został na cierpiętnika, który został pozostawiony sam sobie. Jego historia w obliczu tego, co obecnie dzieje się na rynku pracy, pewnie niewielu jest w stanie wzruszyć. Rynek wydawniczy nie różni się przecież od jakiegokolwiek innego. Przeciętny Polak przeżywa podobne rozterki na co dzień. Nie znam nikogo, komu by zapłacono za niewykonaną pracę lub za "twórczą niemoc". Spróbujmy przyjść do pracy i na wstępie oświadczyć przełożonemu, że dziś coś nam dolega albo że czujemy się wypaleni zawodowo. Na pewno nas zrozumie i wesprze!
Książka nie jest żadnym odkrywczym dziełem. Odsłania mechanizmy, które od dawna rządzą naszym krajem niemalże w każdej dziedzinie życia i z których już od dawna zdajemy sobie sprawę. Język powieści też pozostawia wiele do życzenia. I nie przekona mnie argument, że to forma artystycznego wyrazu, która ma czemuś służyć. "Jaszczur" wybitnym dziełem, niestety, nie jest, czytanką do poduszki raczej też nie. Mnie taka estetyka nie przekonuje.