Moja nauczycielka wiedziała, że nikt z nas matury nie zdaje z angielskiego, więc odpuściła sporo. Ale robiła często kartkówki ze słownictwa, tak, byśmy chociaż je pamiętali. Czytaliśmy teksty i je tłumaczyliśmy. Czasem jakieś zadania do tekstu. I to tyle. Czasem jakieś zastosowanie gramatyczne, ale to znikome. Żadnego tworzenia zdań na lekcji, pisania listów. A o rozmowie już nie wspomnę. Także dzisiaj jak przyszła na miesięczne zastępstwo kobieta, która liceum ukończyła w Stanach, jest po Filologii Polskiej, uczy angielskiego od 10 lat i naprawdę zapieprza z angielskim, to był dla mnie szok. Opowiedziała o sobie po angielsku i kazała nam kilka zdań. Odpowiedziałam pewnie, zrozumiałam jej wypowiedzi. Ale jak później próbowała z nami nawiązać rozmowę to już nie szło... Po prostu nikt z nas nie rozmawiał przez te dwa lata... Co innego na niemieckim, gdzie rozmawiamy non stop.