Hej,
to jest komedia. Mówią ze w stylu Barei, ale ja mam przecież inne poczucie humoru.
Tutaj jest trochę opinii i fragment książki.
""Szynkadela" - opowieść żywcem wyjęta z klasycznych filmów Stanisława Barei. Pełna humoru i niespodziewanych zwrotów akcji. Komedia o czasach, gdzie niemożliwe stawało się rzeczywistością, a powiedzenie "Polak potrafi" przybierało formę cielesną. Niezwykle trafnie połączenie wątków możliwych z nieprawdopodobnymi. Wszystko to sprawia, że opowieść czyta się "jednym tchem"; lekko i przyjemnie, aż trudno się od niej oderwać. Zachęcam wszystkich do przeczytania tej niezwykle frapującej książki.
Barbara
> czy przeczytałeś już całą Szynkadele? Jeśli tak to jakie są Twoje wrażenia?
Dziś skończyłem bo wreszcie mam wakacje i czas wolny.
wrażenia? DOSKONAŁA ROZRYWKA!
Swietnie sie bawiłem. Jakbym miał kasę to zapłaciłbym ci za scenariusz i nakręcił dobrą polską komedie. Serio
Paweł
no, kawał dobrej roboty. Właśnie skończyłam..uff, ale warto.
Bardzo ciekawe; są co prawda miejsca, ktore bym skróciła, ale czyta się b.dobrze - wielowątkowość z tendencją do jednego mianownika co jakiś czas, jest miejsce na wpuszczenie porcji wiedzy, żartu. Jednym slowem - fajnie
Mirka
Interesujący tekst. Fragment genewski skróciłabym/uprościła:), gdyż nieco nużący. Poza tym podoba się, czekam na część drugą
Rahel
Przeczytałem dwie początkowe części. Pierwsza całkowicie wciągnęła mnie stylem i humorem, tak że dopiero pod koniec zorientowałem się, że zaraz, zaraz, ale to przecież o niczym jest, przepraszam, o kaszance - i nie przeszkaszało mi to :-))
zyjacynaziemi
To naprawdę wielka sztuka sprawić aby czytelnik obcując z tak długaaaśnym tekstem był wciąż ciekaw co będzie dalej, a przy okazji dobrze się bawił. Gratulacje Autorze. Celnie zarysowujesz mentalność niektórych postaci, odwzorowując jakże znane wszystkim polskie piekiełko, tygielek namiętności, charakterów, zachowań. Nie zawaham się stwierdzić że widzę tu materiał na publikację drukiem. Nie przeczytałem jeszcze części pierwszej ale po fabrycznych oznaczeniach widzę że jest co najmniej równie znakomita. Sądzę jednak, że można było całość podzielić na kilka fragmentów i serwować je w krótkich odstępach czasu. Przez wzgląd na tych,
których obecna forma odstrasza.
A w kwestii jaki jest najlepszy polski produkt, szynkadela czy kiełbasa, to w kontekście wydarzeń - zdecydowanie śliwowica.
Adrzej
Czas kiedy pisałem Szynkadelę należy do najfajniejszego okresu w moim życiu. Pamiętam te spacery po Saskiej Kępie i wymyślanie akcji, dialogów, dramaturgii. Doskonale się bawiłem tworząc ciekawą i wesołą fabułę. Ta książka to groteska i przejaskrawienie pewnych ludzkich zachowań, które stają się komiczne. Szynkadela - nazwa pochodzi od "dobry jak szynka - tani jak mortadela". Antoni Świder miejscowy mechanik przerabia parnik na maszynę produkującą z mięsa mielonego i kaszy gryczanej rewelacyjny specyfik - Szynkadelę, która podbija świat. Prototyp urządzenia nazywa się parnikoświdrygator. Jednak na koniec okazuje się że Polacy maja coś jeszcze lepszego niż Szynkadela.
Tekst dostał się do dzieł wybranych pewnego dużego portalu literackiego. Na okładce jest wielki byk, należący do starego Kazimierskiego, który żyje z renty i wynajmu byka do rozpłodu. Wiele osób, które czytały Szynkadelę twierdzi, że jest to gotowy scenariusz na film - dobrą polską komedię.
Wiesław Pasławski
FRAGMENT SZYNKADELI
Mieszczący się na przedmieściach Lublina średniowieczny pałacyk
tętnił życiem. W obszernym salonie zgromadziło się około
dwustu osób. Wszyscy elegancko ubrani; kobiety w strojach wieczorowych,
długich sukniach, oryginalnych kreacjach, być może nawet szytych
na okazję dzisiejszego balu, a mężczyźni w wizytowych garniturach,
nie granatowych i czarnych lecz białych, kremowych, czasami bez marynarek,
ale za to w eleganckich koszulach z jedwabiu.
Zewsząd dochodził gwar rozmów, śmiech, pobrzękiwanie kieliszków
. Z podwyższenia, na którym znajdował się kwartet muzyków płynęły
spokojne nastrojowe melodie. Na parkiecie, powoli i płynnie poruszało się kilka par.
Impreza zbliżała się do punktu kulminacyjnego. Wszyscy z zaciekawieniem
spoglądali w stronę stolika, za którym siedzieli Adam Cebrzyński, Hans Roithner
i jakiś nikomu nieznany mężczyzna. Dochodziła godzina dwudziesta. Na znak
dany przez ubranego we frak mężczyznę pełniącego role wodzireja, orkiestra
przestała grać. Tańczące na parkiecie pary zatrzymały się w miejscu. Zamilkły
odgłosy rozmów. Nastała cisza. Dało się słyszeć szmer kroków kelnerów,
którzy roznosili na tacach kieliszki z szampanem na okazję toastu, który
zostanie wzniesiony już za chwilę. Zaledwie garść ludzi wiedziała w jakim
celu zorganizowano ten bal i jakaż to za chwilę zostanie ogłoszona nowina.
Większość gości, którym tylko powiedziano, że dzisiejszego wieczora zobaczą
coś niezwykłego, z dużą uwagą i zaciekawieniem obserwowało zachowanie
Adama Cebrzyńskiego od którego zależało, kiedy ów moment ma nastąpić.
Na usytuowanym centralnie podeście znajdował się całkowicie
zasłonięty płótnem przedmiot gabarytami przypominający dużą
beczkę. Teraz właśnie na nim koncentrowało się dziesiątki spojrzeń próbując
przebić wzrokiem gruby materiał i odkryć tajemnicę, chociaż sekundę wcześniej,
zanim stanie się ona powszechnie znanyfaktem. Adam Cebrzyński rzucił okiem
na zegarek po czym dostojnym
krokiem zbliżył się do podestu. Powiedział coś, lecz w olbrzymiej
sali jego słowa zabrzmiały zbyt cicho, aby każdy mógł go dobrze
usłyszeć. Wodzirej prędko podał mu mikrofon.
– Witam serdecznie sympatyków branży przetwórstwa mięsnego!
– popłynęło z głośników.
Rozbrzmiały rzęsiste brawa.
– Jak wszyscy dobrze wiemy w naszym Stowarzyszeniu ostatnio
niezbyt dobrze się działo – mówił Cebrzyński. – Oczywiście
mam na myśli głównie problemy finansowe. Cóż takie czasy. Recesja
wszystkim daję się we znaki – dodał tonem usprawiedliwienia. –
Jednak mimo trudnej sytuacji nie zaprzestaliśmy działać na rzecz
osiągnięcia sukcesu – postąpił kilka kroków przed siebie, odwrócił
się i spojrzał na przykrytą płótnem maszynę. – Dzisiejszy dzień, to
przełomowy moment dla nas i całego przemysłu masarskiego. Ba!
Jestem przekonany, że to początek rewolucji, która wkrótce ogranie
tę branże. Chciałbym Państwu zaprezentować niezwykły wynalazek
skonstruowany przez tego oto skromnego człowieka – to mówiąc
wskazał ręką na nieśmiałego trzydziestokilkuletniego mężczyznę
w zielonej marynarce, który chyba aż zgarbił się pod wpływem
dwóch setek spojrzeń. – Ta maszyna to dzieło geniuszu! Dzięki
niej spodziewamy się wejść z niespotykanym produktem na rynek
międzynarodowy i zarobić grube miliony dolarów! – odwrócił się
przodem do ukrytego pod grubym płótnem urządzenia i uroczystym
pompatycznym tonem głosił: – Panie i Panowie niech mi będzie dane
zaprezentować Państwu….
W tym momencie zgasło światło. Rozbrzmiały podnoszące napięcie
wyczekiwania dźwięki bębnów. Jasny snop światła padł na podest
oświetlając dużą ukrytą za czerwonym płótnem owalną bryłę. W kręgu
światła znalazła się też postać Adama Cebrzyńskiego. Zbliżył się
on do podestu, podniósł rękę i energicznym ruchem zerwał płótno.
– Parnikoświdrygator! – dokończył. Uroczyście przekręcił zamontowaną
do metalowego korpusu dźwignię. Zawył silnik elektryczny,
zastukotały obracające się tryby, głośno zabulgotały nagrzewające
się płyny. Dzieło geniuszu Antoniego Świdra rozpoczęło swą światową karierę.
W jaskrawym świetle reflektora oczom zebranych w sali osób
ukazał się obdrapany metalowy korpus z trzema pokrzywionymi
blaszanymi rurami u góry i jedną u dołu. Spod spodu wyglądały
czarne od smaru koła zębate i tryby. Blaszana pokrywa podskakiwała
z brzękiem pod wpływem wydzielającej się z dużym ciśnieniem pary.
Całość wyglądała bardzo topornie i robiła makabryczne wrażenie.
Po chwili ciszy zamiast spodziewanych braw i okrzyków podziwu
rozległy się gwizdy i śmiechy. Cebrzyński ze zdziwieniem spojrzał
na stojący przed nim tłum gości. Nie takiej oczekiwał reakcji.
– Panie prezesie! – ktoś zawołał. – Ta kupa złomu ma być tym
genialnym wynalazkiem, dzięki któremu zarobimy grube miliony
dolarów? Chyba pan żartuje!
Wybuch szyderczego śmiechu przetoczył się przez salę.
– To dopiero prototyp – wyjaśniał prezes. – Rzeczywiście nie
wygląda zbyt efektownie, ale najważniejsze, że działa.
Do dużej blaszanej misy postawionej przed maszyną zaczęły
wpadać grudki mięsa. Cebrzyński wziął do ręki jedną z nich i powiedział:
– Spróbujcie tylko tego, a przekonacie się, że nie rzucałem słów
na wiatr, mówiąc o podbiciu rynków międzynarodowych.
Kilka zaciekawionych osób podeszło do blaszanej misy, w której
znajdowała się niewielka ilość brunatnych grudek. Parnikoświdrygator
pracując niestrudzenie wrzucał do niej coraz to nowe sztuki
mięsnego produktu. Zgromadzeni przy misie ludzie, spoglądając po
sobie z pewnym niedowierzaniem, wzięli do ręki po jednej ciepłej
grudce i próbowali je po odrobinie. Smak, który poczuli w ustach
musiał ich zaskoczyć, gdyż w chwilę potem z ich ust wydobyły się
słowa autentycznego podziwu:
– To jest niesamowite!
– Rewelacja!
Wiesław
https://www.facebook.com/paslawskiwieslaw