Sam tytuł dla śpiocha takiego jak ja jest niepokojący. Początek również brzmiał złowieszczo – amerykańska armia pracuje nad lekami znoszącymi potrzebę snu, a zachowującymi sprawność fizyczną i umysłową; wszechobecne oświetlenie i stopniowe znoszenie rytmu dobowego sprawia, że śpimy coraz mniej i gorzej, a pozbawienie człowieka snu nie uważamy już za torturę. Wszystko to po to, albo dlatego żeby, być ciągle na bieżąco, nie wypaść z obiegu, nie mieć zaległości i zasuwać bez wytchnienia.
Słowem: temat świetny. Niestety wykonanie okropne – ksiązka jest napisana bardzo hermetycznym akademickim językiem, współczuję studentom, którzy słuchali wykładów autora, który w zupełnie chaotyczny sposób skacze z tematu na temat, miesza wątki – wrzuca do jednego worka filozofię, rewolucję, popkulturę, ekonomię. Mimo, że lubię jak autor wznosi się ponad swoją wąską działkę specjalizacji, oczekuję klarowności wywodu. Niektóre też interpretacje filmów czy książek wydają mi się wybitnie naciągane – na przykład to, że tematem „Incepcji” jest urynkowienie snów (sic!).
Z drugiej strony lektura okazała się inspirująca – bo mówi o tym jak narzędzia i technologie kształtują nas, a nie odwrotnie, o samotności i wykluczeniu, o wartości czekania i rytmu życia.
Warto przeczytać pierwszy i ostatni rozdział, resztę bez straty można sobie darować, chyba, że ktoś lubi taki styl:
„W warunkach hiperekspansji logiki spektaklu następuje przetworzenie osoby w postać nowej hybrydy konsumenta i obiektu konsumpcji.”
Powodzenia ;)