Afghan narcos to nie jest moje pierwsze spotkanie z Marcinem Szymańskim. Błędnie założyłam, że będzie to zamknięcie trylogii ze wspomnieniami z misji w Afganistanie. Jak się jednak okazało, to jest zupełnie inna opowieść, choć generalnie jej akcja również rozgrywa się w tym kraju. Tym razem w ręce czytelników trafia książka z gatunku sensacja, a ja pokusiłabym się o dodanie, że trochę wkracza w obszary thrillera i z pewnością political fiction.
Już wiadomo – miejsce Afganistan, czas rozłożony na prawie półtora roku, od marca 2024 do sierpnia 2025. Ale nie jest to fantastyka. To same takty. Czas dostosowany został jedynie do tego, co się dzieje. A jeden z bohaterów – Polak, wraca po raz kolejny do tego niespokojnego kraju, by tym razem odbyć misję inną, bo już nie pod flagą NATO. Teraz dostarczają leki by ratować ludzi. Ale trzeba pamiętać i mieć z tyłu głowy, że to dziki Afganistan i że władzę sprawują Talibowie.
Nie mamy dolarów, ale mamy heroinę, dużo heroiny, której Allah, dla nas nie chce. Chcą jej inni, synu, chcą jej tak bardzo, że w zamian za nią zrobią dla nas wszystko. Ameryka ma dolary, Putin – gaz, Arabowie – ropę, my mamy heroinę. To przekleństwo i szansa zarazem.
Tymi słowami Bashid Noorzai nazywany „afgańskim Pablo” zaprosił do współpracy jednego z głównych bohaterów książki. To on jest baronem narkotykowym i to on rozdaje karty. I to on prowadzi nas przez świat, w któ...