Spodziewałem się disturbii na wzór Shuzo Oshimi, ale to jak zaglądać w przepaść bez dna, nie widać odrobiny zachęty czy końca katorgi. Zanim bohater połapie się, kim jest dziewczyna z opaską na oku, czytelnik zdąży przewidzieć dalsze wydarzenia bez wychodzenia z domu, w przerwie na papierosa. Solidnie rokujący horror z sekundy na sekundy topnieje, jak śnieg przy upale. Prosty, chłopski koncept, by ze zbiorowego urojenia uczynić z nieżywej powłoki materialną kołdrę - zachwycający. Tylko dlaczego, psia jego mać, musimy szeptem opowiadać, co wydarzyło się dwadzieścia sześć lat temu? Co to, przedszkole? Tabu, o którym nikt nie ma prawa mówić, normalnie, jak w Harrym Potterze o Voldemorcie. Ani nauczyciele, ani uczniowie nie potrafią rozmawiać na tematy, które stały się obiektem wydarzeń nadnaturalnych? Które w zbiorowej świadomości powinny zostać złagodzone? Od początku dominuje tajemnica, którą nikt nie chce wyjaśnić, ale co to za sekret, który rozumiemy po przeczytaniu dwóch rozdziałów? Bolą używane rekwizyty, jak lalki, które mają odzwierciedlać stosunek do śmierci dziewczyny, która jako zjawa ujawnia się protagoniście. Próba maskowania lichego scenariusza dziełami Munka o krzyku zewnętrznego świata, który nie mógł pogodzić się ze stratą uczennicy. Odwołania do Bellmera, fajnie, fajnie, lubię smaczki, ale po co, kiedy horror bawi się demaskatorskim tonem? Cała para idzie w sianie groźnej atmosfery wyciętej z legend o kruczoczarnych dziewczynkach, które niczym klątwa prześ...