"Pan Albin Zabrzeski, warszawski elegant, jeden z takich, co to pierwszyby się nie zawahał chodzić na czworakach, gdyby mu bieżąca moda nakazywała. Przed kilku laty można go było widzieć wystawającego przy szybach różnych modnych sklepów galanteryjnych i jubilerskich. Uperfumowany, z grzywką na czole, z włosami, troskliwie przez sam środek głowy rozczesanemi, płaszczyk z pelerynką, laska o rączce z kości słoniowej — wszystko, od kapelusza aż do skarpetek, ostatni żurnal. Na to przyozdobienie swej osoby nie potrzebował wcale pracować. Dzięki spuściźnie po ojcu, mógł żyć dostatnio i w bezczynności. Takiemu dobrze na świecie: rzadkie rozrywki i przyjemności innych ludzi są to jego zwyczajne zajęcia.
Coś dziesięć lat tak przeżył i w trzydziestym piątym roku życia zaczął się odzywać do ludzi, z którymi żył bliżej: — „Słowo honoru daję, nieznośne i głupie jest życie“. Mówił to, ziewając, i tonem ofiary, która wśród poświęceń odkrywa światu nieznaną dotąd prawdę."