Od momentu zapowiedzi finalnego tomu, tuż po śmierci autorki, na który BARDZO czekałam, zastanawiałam się czy jego poziom dorówna pozostałym ze względu na to, iż kończył ją za nieżyjącą już autorkę, jej syn. Moje obawy okazały się całkowicie bezpodstawne - Harry Whittaker wywiązał się z tego zdania znakomicie, utrzymując poziom i rewelacyjnie oddając tutaj wyraźnie wyczuwalnego "ducha" autorki znanego czytelnikom z wcześniejszych powieści Lucindy. Może nie do końca spodziewałam się takiego obrotu wydarzeń, w końcu każda kolejna część sagi pozostawiała mnie z wieloma domysłami i pytaniami, których odpowiedzi próżno było szukać w kolejnych tomach. Siedem Sióstr jest tutaj niczym niekończąca się historia, której dopiero ostatnia część stanowi pełne dopełnienie i wyjaśnienie wszystkich nurtujących i zagadkowych wątków.
Końcówka książki rozniosła mnie emocjonalnie - opłakałam się okrutnie. Ale to tylko świadczy o książce, że idealnie do mnie trafiła i pozostawiła mnie z myślą, ile to dobra może wypłynąć z samego faktu uczynienia czegoś z czystej, bezinteresownej miłości do drugiego człowieka. Żal mi też, że to już koniec bo dla mnie historia sióstr D'Aplièse uchodzi za jedną z najlepszych, najbardziej wartościowych i godnych przeczytania sag, ponieważ traktuje o rzeczach, których już próżno szukać we współczesnym, zgniłym świecie.
Kiedyś na pewno jeszcze do niej wrócę...