Jestem miłośnikiem tradycyjnych książek. Powieść, opowiadanie, felieton dla mnie musi mieć wstęp, rozwinięcie, zakończenie, najlepiej również fabułę, musi być o czymś lub po prostu budzić emocje. Pierwszy raz „Biegunów” przeczytałam (przebrnęłam) 2 lata temu, jeszcze przed noblowską gorączką, nie spodobało mi się, nie zrozumiałam o co chodzi i na tym przygodę z twórczością Olgi Tokarczuk uznałam za zakończoną. Ale potem był Nobel, wysłuchałam wykładu laureatki w Sztokholmie, przeczytałam cudownego „Prawieka”i trochę ciekawych opowiadań i wróciłam do „Biegunów”. Właśnie skończyłam i znowu porażka. Nie rozumiem tego dziwnego i chaotycznego zbioru felietonów- esejów- opowiadań- historyjek. Chyba jestem za mało otwarta i nie potrafię do nich podejść wystarczająco filozoficznie i symbolicznie, albo jestem za mało wyrobionym czytelnikiem. A może nie potrafię się odnaleźć w nowoczesnych trendach twórczych.
Czułam się jakbym surfowała po internecie, otwieram i czytam co się rozklika : KLIK historia Kunickiego, któremu w czasie wakacji zniknęła żona KLIK kilka linijek o tym, co to jest Panoptikum KLIK o najuczciwszym projekcie człowieka - Wikipedii KLIK o czym myśli opuszczone mieszkanie KLIK o wyprawie na biegun KLIK o podpaskach KLIK o woreczkach do wymiotowania w samolocie KLIK jak wygląda prezerwacja polimerowa KLIK o recepcjach hoteli dużych i małych KLIK list do amputowanej nogi KLIK o reformach Ataturka KLIK o boardingu KLIK epizody anatomiczne KLIK serce Chopina KLIK KLIK KLIK... i tak ponad 100 razy. O mydle, powidle, o historii, geografii, zasłyszanych historiach, ploteczkach, obserwacjach, filozofii, socjologii. Czasem kilkanaście linijek, czasem kilkadziesiąt stron. Czasem beznadziejnie, czasami mentorsko lub filozoficznie, ale często również ciekawie lub zabawnie. Tylko ja tej formy nie kupuję i bardzo nie chciałabym, by w tę stronę zmierzała literatura piękna. Wolę emocje, opisy, akcję, jakąś fabułę, snucie opowieści.
Marquez w „ Dwunastu opowiadaniach tułaczych” przytacza taką myśl „Dobrego pisarza poznaje się bardziej po tym, co drze na strzępy, niż po tym, co drukuje”. Ciekawe, czy autorka podarła i wyrzuciła cokolwiek, czy umieściła w książce wszystko, co jej przyszło do głowy? A może tak właśnie powinno być? Obawiam się, że taka książka jak „Bieguni” to znak nowych czasów i tak to już będzie w przyszłości, a ja do tej formy będę musiała dorosnąć.