"Głupota to więzienie, z którego nigdy się nie wychodzi. Nie ma zwolnień za dobre sprawowanie, każdy kibluje tam na dożywociu"
"Blaze", to jedna z kilku bardzo wczesnych książek napisanych przez Stephena Kinga, kiedy jeszcze pisał pod pseudonimem Richard Bachman. Sam autor, nie ma zbyt dobrego zdania o tej książce, jak twierdzi, a właściwie ostrzega potencjalnego czytelnika, jest to powieść "z szuflady", jest poprawiona, odkurzona, jednak przeleżała w szufladzie sporo czasu i trzeba o tym wiedzieć i pamiętać zabierając się za jej czytanie. King napisał ją kiedy miał 25 lat i razem z żoną i dwójką dzieci mieszkał w przyczepie kempingowej i nie przelewało im się.
Jednak moim zdaniem, w którym, jak widzę po opiniach innych czytelników, nie jestem odosobniona, jest to naprawdę dobra książka. Chociaż zupełnie inna niż większość dorobku literackiego mistrza Kinga. Opowiada ona historię człowieka, na którego los wypiął się niemal od początku, a na pewno od śmierci matki, kiedy to Clayton Blaisdell, zwany później "Blaze" miał kilka lat. Został z ojcem i to był początek tego wszystkiego, co później go spotkało i do czego doprowadziło.
To też jednak z tych książek, wołających do czytelnika "hej, stary, zobacz, to, że coś wygląda właśnie tak, a nie inaczej, nie znaczy, że takie jest naprawdę. Wszystko jest kwestią interpretacji, a tę, jak wiadomo, każdy ma swoją." Ja również uplasowałam się w gronie tych, którzy kibicowali temu wielkoludowi z dziurą w głowie i o "małym rozumku" i bardzo chciałam, by ta historia zakończyła się inaczej, jednak jednocześnie wiedziałam, że nie może się skończyć inaczej...
Polecam tę pozycję, tę gorzką historię, wykreowaną przez Króla, ale pamiętajcie, że epitet "matoł", nie zawsze znaczy to samo dla wszystkich, bo
"To właśnie jest przekleństwo matołów: rozpacz zawsze dopada ich znienacka, bo nigdy nie pamiętają o ważnych rzeczach. Tylko pierdoły trzymają im się głowy."