Dwoje ludzi. Owen - artysta ze swoim niepowtarzalnym stylem i metodami działania. Auburn - młoda matka, której życie nigdy nie było usłane różami, już od najmłodszych lat dawało jej w kość. Spotykają się przypadkiem, ale oboje wierzą, że to musi być przeznaczenie. Ich uczucie zostaje wystawione na okrutną próbę. Czy przetrwa? Ile będą w stanie poświęcić dla swojego uczucia? Ile będą w stanie poświęcić dla bliskich?
Colleen Hoover przedstawiać nie trzeba. Ja zawsze byłam zagorzałą przeciwniczką romansów i książek typu New Adult. Liczyły się tylko horrory i thrillery, wiecie jak bardzo się myliłam?
U Hoover to już standard - liczysz na przewidywalny romans, gdzie wszystko będzie przewidywalne, a tu takie zaskoczenie, nie ma sielanki, nic łatwo nie przychodzi. Cała fabuła okraszona jest taką porcją bólu, że czujesz ten ból niemal fizycznie. To mnie chyba najbardziej urzekło u Colleen Hoover. Jak wspominałam na instagramie w ostatnich dniach - ufam jej, bo za co nie chwycę w jej wykonaniu - jest czystym złotem.
Wracając do Confess - książka, dzięki której przeżyłam mnóstwo wręcz skrajnych emocji, od strachu, szybszego bicia serca aż do przygnębienia, coś pięknego. Główni bohaterowie, Owen i Auburn nie mieli nigdy łatwego życia, ich życia zostały naznaczone traumami i wydarzeniami, których nigdy nie da się wyrzucić z głowy. Bardzo podziwiałam Auburn za to, ile była w stanie poświęcić dla najbliższych jej osób, nawet jeśli to miałoby ją zniszczyć, bo sama chyba bym się zastanawiała nad niektórymi sprawami, za które ona bez wahania się poświęciła.
Książka jest pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji, wzruszających i wstrząsających wyznań, a sam pomysł malowania obrazów na podstawie anonimowych wyznań jest fenomenalny!
Hoover po raz kolejny sprawiła, że się w niej zakochałam na nowo, Confess od początku wzbudzało we mnie mnóstwo emocji, zwłaszcza wzruszeń. Jestem po prostu zachwycona jak bardzo potrafię się utożsamić z każdą postacią, każdą historią.