Biorąc do ręki najnowszą powieść Jamesa McBride pod tytułem "Diakon kontra King Kong" nie spodziewałam się, że otrzymam tak dobrą historię. Wciągnęła mnie w swój wir od samego początku. Nie chciała wypuścić nawet po jej zakończeniu. Znalazłam tutaj mnóstwo różnych sytuacji. Jedne były zabawne — nawet się uśmiałam, a inne przerażające.
Okładka książki niestety nie przekonałaby mnie do jej zakupu. Dlatego nie zwracajcie na nią uwagi. Liczy się wnętrze, które jest bardzo dobre.
Ciekawa fabuła nie pozwala odejść od czytania. Ukryty humor rozbawia czytelników. Wartka akcja i jej zwroty powalają. Koniecznie musicie poznać Kurtałkę. Ten bohater was zaskoczy. Kim on jest? Cuffy Lambkin (Kurtałka) jest diakonem w kościele baptystów Pięciu Końców. Pewnego wrześniowego popołudnia 1969 roku postanowił sobie trochę postrzelać. Z zimną krwią zastrzelił dziewiętnastoletniego dilera narkotykowego. Dlaczego tak zrobił? Istnieje na to wiele teorii, o których przekonacie się, czytając tę powieść. Czy dzięki temu, co zrobił, podpisał na siebie wyrok śmierci? Co na to policja i liczni świadkowie?
Jeżeli lubicie lata 60. XX wieku i Nowy Jork, to ta książka powinna przypaść wam do gustu. Czy w tamtych latach Latynosi, Afroamerykanie, Irlandczycy, Włosi i Żydzi żyli ze sobą w harmonii? Czy raczej byli ze sobą w ciągłych konfliktach i żyli w ciągłym napięciu?
James McBride przedstawił tę historię w taki sposób, że miałam wrażenie, jakbym była uczestniczką tamtych wydarzeń.
Jestem zachwycona klimatem książki.
Polecam.
Ps.
Po przeczytaniu samego tytułu myślałam, że jest to powieść fantasy, gdzie Diakon bije się z King Kongiem (gorylem). Nic bardziej mylnego. Dla mnie "Diakon kontra King Kong" jest historią sensacyjną.