Jednym z wyzwań w ramach kwietniowej edycji akcji #celowaniewczytanie było przeczytanie książki, w której głównym bohaterem jest policjant, prokurator lub adwokat. Przyznam, że gdy tylko organizatorka ogłosiła ten temat, miałam ogromny problem, dotyczący tego, jaką publikację przeczytam, ponieważ zerkając na swoją domową biblioteczkę, doszłam do wniosku, że wszystkie książki, które tam mam, a które pasowałyby do tematu, zostały już przeze mnie przeczytane. I wtem doznałam olśnienia, że przecież mam pewien romans, który szczerze powiedziawszy, spisałam trochę na straty, ponieważ kilkoro znajomych odradzało mi lekturę, określając ją jako nudną i przewidywalną. Zdecydowałam się jednak zaryzykować, ponieważ chciałam zaliczyć zadanie, a przecież zawsze mogłam wystawić książce niską ocenę, jeżeli nie spełniłaby moich oczekiwań. I muszę przyznać, że owszem, „I love you, I hate you” to bardzo przewidywalna książka, ale czy to znaczy, że zła?
Mam wrażenie, że na człowieku takim jak ja, który czyta około 200 książek rocznie, w pewnym momencie wszystkie publikacje stają się w pewien sposób przewidywalne, szczególnie jeżeli mowa o romansach, ponieważ pewne motywy i rozwiązania fabularne po prostu się powielają. I tak naprawdę sztuką jest to, aby napisać swoje dzieło w taki sposób, aby zainteresowało czytelnika.
I powiedzmy sobie szczerze „I love you, I hate you” nie jest wybitnym dziełem literatury, a raczej historią dobrą na tak zwane „odmóżdżenie”, ale jeżeli czytelnik sięgnie po nią w odpowiednim momencie, może okazać się naprawdę dobrą lekturą. I właśnie taka była dla mnie ta książka. Lekka, zabawna, przyjemna i niewymagająca specjalnego myślenia, idealna, aby zrelaksować się po natłoku obowiązków i stresu związanego z moją pracą zawodową.
I może faktycznie, tak jak wspominali moi znajomi, główna bohaterka jest trochę irytująca, ale kiedy pozna się jej motywację i powody, które sprawiły, że zamknęła się w sobie i nie chciała wpuścić nikogo do swojego życia, można zrozumieć i usprawiedliwić jej zachowanie.
Myślę, że na uwagę zasługuje głównie motyw internetowych znajomych, który nieco przypominał mi jeden z ulubionych filmów mojej mamy, czyli „Masz wiadomość”. Dlatego, jeżeli tak jak ona, lubicie ten film, myślę, że będziecie zadowoleni.