W czasach, gdy każdy romans ma bohaterów po przejściach, z traumą i tragedią ciągnącą się przynajmniej przez kilka ostatnich lat Ian. Twój trener podrywu jest czymś odświeżającym. Nie jest tak, że ani on, ani Blake nie mają swoich czarnych stron w historii, ale nie jest to wciąż podkreślane. Nie na tym buduje się postacie, nie do końca. Albo nie tak nachalnie, jak to zwykło się robić.
W końcu jest lekko. Zabawnie. Rozrywkowo wręcz i to na tyle, że można z powodzeniem wyłączyć przy książce myślenie.
Zło nie będzie czaić się po kątach, by dopaść bohaterów, nie ma tu też żadnego czarnego charakteru. Jest tylko dwójka ludzi, która pozornie nie powinna w ogóle myśleć o tym, by razem być.
I uwierzcie, że początkowo wcale nie myśli. No bo jak, gdy on ma jej pomóc w tym, by Pan-Wymarzony ją dostrzegł? ;)
Pan podrywacz pozwoli nam odpocząć. Odmóżdżyć się wręcz. Ja dosłownie mogłam się wyłączyć przy tej książce i tylko dobrze bawić. Drobne przeżycia z przeszłości tylko dodają bohaterom odrobiny życia i prawdziwości, nie przytłaczając.
Ale. Znów, nie byłabym sobą gdybym się do czegoś chociaż tak troszenienieczkę nie doczepiła. Logika w tej książce jest solidnie alternatywna :D nie będę Wam spoilerować czemu dokładnie, ale sens, a raczej jego brak, jest taki, że na kampusie nikt nie puści ploty, nikt nie zauważy… Wiem, gdyby nie to założenie, książka nie miałaby racji bytu, ale trochę mnie to uwierało.
Lubię czasem nie musieć myśleć nad książką. I dokładnie jeśli to zrobicie, dacie mózgowi wakacje, będziecie się dobrze bawić przy Ianie ;) wszelkie myślenie, analizowanie, skupianie i rozsądne podejście rozpirzy Wam całą przyjemność z czytania tegoż romansiku ;)
A myślę, że czasem lekkości nam trzeba ;)