Przedostatni tom! Aż trudno uwierzyć, że został mi jeszcze tylko jeden do skończenia serii. "Osobliwy dom Pani Peregrine" to chyba moje guilty pleasure. Sporo się u Riggsa nie klei, czasami jest chaotycznie, niedojrzale, bohaterowie zachowują się nierozważnie. Wkurzam się na autora, żeby za kilka miesięcy wrócić do wykreowanego przez niego świata.
W tej części jest podobna dynamika akcji jak w poprzednich tomach. Riggs stworzył już w zasadzie pewien schemat, który dawno przestał mi przeszkadzać. Czytam typowo po to, żeby się odmóżdżyć. Wiem, że od tej serii wymagać za dużo nie trzeba. Kiedy zaczynam lekturę z takim właśnie nastawieniem, bawię się świetnie.
Dalej mam "ale" do wątku miłosnego. Zacznijmy od relacji Jacob - Emma. Czy tylko wg mnie nie jest ona, ekhem, co najmniej nie na miejscu. Emma była dziewczyną dziadka głównego bohatera. To już z samego początku powinien być czynnik dyskwalifikujący. Z chęcią zafundowałbym tej parze porządną terapię rodzinną.
Plus za to, że wątek miłosny jest w pewien sposób dynamiczny. Na jego przykładzie widać ewolucję i dojrzewanie bohaterów. Pojawia się jednocześnie pytanie - czy nie można napisać dobrej książki fantastycznej bez wtłaczania naiwnej miłości? Autorzy i autorki często posiłkują się tym uczuciem, kiedy nie wiedzą, jak poprowadzić dalej akcję. W przypadku Riggsa wątek miłosny jest typowym zapychaczem, bez którego można byłoby się obejść.
Zakończenie z jednej strony było głupie. To zachowanie! Cholernie irytujące zachowanie bohaterów! Totalnie przewidywalne. Czytasz i wiesz, jaki zwrot akcji wydarzy się za trzydzieści stron. Z drugiej strony Riggs zawsze tak jakoś to ciągnie i ostatecznie przerywa akcję bardzo polsatowsko, że chce się sięgnąć po następny tom.
Nie mogę się doczekać przeczytania "Plag na diabelskim poletku" i domknięcia serii. Ten rok pod tym względem chyba obfituje. I to bardzo dobrze, bo zbyt wiele mam na swoim koncie niedokończonych serii...Na miejsce Riggsa jednak będę musiał znaleźć inne guilty pleasure, a to może nie być prostym zadaniem.