Miałam już kiedyś tę książkę w domu. Nawet zaczęłam czytać i bardzo mi się spodobało. Na poziomie pewnie 50 strony dopytałam i dowiedziałam się, że książka nie jest skończona, ale niedługo może być. A jako, że nie znoszę czytać czegoś co nie jest skończone, oddalam do biblioteki.
Teraz czytam.
I wcale nie czyta mi się tak dobrze jak wtedy. Może to kwestia czasu, może nastawienia, może diabli wiedzą czego… Bo przecież wcale nie jest tak źle. Ciężko byłoby mi powiedzieć, co jest nie tak, co mi przeszkadza, co denerwuje, bo raczej nie ma takich rzeczy. Nic mnie specjalnie w oczy nie kłuje. Miast tego, jak dla mnie jest za spokojnie. Żeby nie powiedzieć, że za nudno. Na swój własny użytek uznałam, że co najmniej połowa pierwszego tomu to bardzo, bardzo, bardzo długi wstęp. Po którym przetrwają tylko najdzielniejsi.
Bohaterowie? Chyba jestem przyzwyczajona do tych z większą ikrą, werwą, większą miłością w oczach. Tu znowu jest bardzo spokojnie. Bardzo spokojnie. W emocjach, w uczuciach i ich okazywaniu.
Było bardzo spokojnie, może do połowy tomy, a może raczej do 2/3. Potem ruszyło. I choć nadal w pewnym spokojnym klimacie, to jednak ciekawie i interesująco.
Podobają mi się postaci drugoplanowe i mam nadzieję, że w kolejnych częściach będzie ich więcej. Bardzo ładnie są narysowane, żeby nie powiedzieć znacznie wyraziściej niż główni bohaterowie. Tak, na dzień dzisiejszy bardziej fascynują mnie przyjaciele i rodzina głównego bohatera oraz rodzina bohaterki. Rozumiem, że jeszcze wiele, wiele stron przede mną.
Choć rytm już poznałam. I nawet niekiedy udało nam się zgrać w czasie i uderzeniach.
Co zdecydowanie na plus? Oxford. Cudny. I jakże prawdziwy.