Druga część trylogii "Miss Independent" zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu. Było w niej wszystko to, czego zabrakło mi w poprzednim tomie.
Już sam początek książki jest dość zaskakujący i sprawia, że tę część czyta się z zapartym tchem. Od ostatniej sceny w pierwszym tomie minęły bowiem cztery lata, w trakcie których Bryson nie miał pojęcia, gdzie podziewa się jego ukochana kobieta, która dosłownie rozpłynęła się w powietrzu.
Sophia wyjechała ze Stanów Zjednoczonych i osiedliła się w Niemczech wraz ze swoim nowym partnerem Lucasem. Kobieta w dalszym ciągu nie odzyskała pamięci, po wypadku, dzięki czemu jej chłopak może skutecznie trzymać ją z dala od byłego partnera. Panna Cole zmieniła nie tylko swoje miejsce zamieszkania, ale również całe życie. W trakcie tych czterech lat została matką, zmieniła kierunek studiów i zaczęła pracę w redakcji poczytnego biznesowego magazynu.
Bryson również nie pozostał tym samym człowiekiem. Rozpacz po stracie ukochanej sprawiła, że demony, które skrywały się w jego wnętrzu, ujrzały światło dzienne. Gdyby nie interwencja jego najbliższych przyjaciół i współpracowników, najpewniej zatraciłby się w swojej rozpaczy. Jednak dzięki ich pomocy zaczął chodzić na terapię i pracować nad sobą, co pozwoliło mu zacząć, chociaż z pozoru normalnie funkcjonować.
Przez cały ten czas Scott za wszelką cenę próbował odnaleźć pannę Cole, jednak bezskutecznie. I gdy już niemal porzucił nadzieję, że kiedykolwiek mu się to uda, los postanowił ponownie skrzyżować ich drogi. Gdy mężczyzna przyjechał do Berlina, aby otworzyć nowy oddział IFC. Okazało się, że Sophia ma przeprowadzić z nim wywiad. I chociaż dziewczyna w dalszym ciągu nie pamięta swojej przeszłości, w chwili zagrożenia ze strony swojego obecnego partnera, dzwoni właśnie do Scotta, by otrzymać pomoc.
W tej części Bryson wskoczył na pierwsze miejsce w moim rankingu bohaterów. Tutaj jego przemiana jest zobrazowana w sposób niebudzący wątpliwości. Nie irytował tak, jak w poprzednim tomie i przyjmował z pokorą to, co gotował dla niego los. Urzekł mnie zarówno jako partner, jak i ojciec małego Justina. Widać, że wreszcie dojrzał i zrozumiał, że musi odrzucić toksyczne wzorce, które wpoił mu ojciec, aby zaznać szczęścia u boku ukochanej i wreszcie zyskać prawdziwą rodzinę.
Tę część czyta się również zdecydowanie szybciej od poprzedniej. Może dlatego, że akcja wciąga już od pierwszej sceny i trzyma w napięciu do samego końca. A po pochłonięciu ostatniej kartki nie mogłam postąpić inaczej jak tylko sięgnąć po kolejny, ostatni tom tej serii.