- "Mama, popatrz, to taka książka do patrzania, a nie słuchania jak zawsze" - powiedziało moje najmłodsze ADHD i na ponad pół godziny zaszyło się w kącie z rzeczoną pozycją do "patrzania".
I myślę, że opinia dziecka, zwłaszcza takiego, które ma ogromne problemy z usiedzeniem w jednym miejscu, bo zaraz go gdzieś nosi, to najlepsza rekomendacja jaka może być. Potem jeszcze wspólnie "patrzaliśmy" na namalowane zabawnie i trochę dziwacznie, ale z dbałością o szczegóły i w cudownie żywych kolorach ilustracje tych co fruwają, skaczą i nurkują. Tych co budują, hałasują, podróżują czy trują. Tych niebieskich, cytrynowych, z kolcami, w prążki czy śnieżnobiałych. I przypomniało mi się moje dzieciństwo gdy wraz z bratem siadaliśmy w dużym pokoju rodziców i w czterotomowej encyklopedii PWN przeglądaliśmy (w większości przypadków czarno-białe) zdjęcia ptaków, psów, kotów i innych zwierząt. W latach 80-tych o takich książkach nawet się nie marzyło…